Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/215

Ta strona została skorygowana.
—   201   —

nie uznając bogów, zwraca się do Eteru, który go wspomaga w gibkości języka. Gdy przyszło do walki, Eurypides kładł nacisk na brak akcyi w tragedyach Eschila, na napuszoność jego mowy, na brak życia i prawdy w jego postaciach, Eschil zaś, którego zdaniem poeta powinien uczyć dojrzałych ludzi, jak wychowawca uczy dzieci, wyrzuca Eurypidesowi, że nauczył Ateńczyków paplaniny, drobnostkowych subtelności retorycznych, że psuł młodzież różnemi sofizmatami, że osłabił poczucie obowiązku. Ażeby spór bezowocny zakończyć, Eschil pzoponuje zważyć wiersze ich obu. Dyonizos zapowiada, że będzie przedawał talent poetycki na wagę, jak się sprzedaje ser na rynku. Spółzawodnicy trzymając się szalek wagi, wypowiadają kilka razy po jednym wierszu, szala Eschila zawsze przeważa. Eschil zgadza się, żeby na jednę szalę położyć dwa jego wiersze, a na drugą samego Eurypidesa, z jego dziećmi, żoną i wszystkiemi tragedyami, bo jest przekonany, że i wtedy nawet jego szala przeważy. Dyonizos zadaje potem obu poetom pytania, dotyczące spraw ateńskich, podziwia odpowiedzi jednego i drugiego, tak że nie może się zdecydować, kogo wybrać; znaglony jednak przez Plutona, wybiera Eschila, czem wywołuje wielkie niezadowolenie Eurypidesa. W odpowiedzi na jego zarzuty posługuje się cytatami z własnych jego tragedyj.

Eurypides. Brałeś bogów na świadków, że mnie stąd zabierzesz; przypomnij sobie przysięgę i wybieraj.
Dyonizos. Tak, usta moje przysięgały, ale ja wybieram Eschila.
Eurypides. Coś ty zrobił? nie masz sumienia.
Dyonizos. Ja! Przyznałem pierwszeństwo Eschilowi; więc cóż?
Eurypides. I po takim bezczelnym postępku śmiesz mi patrzeć w oczy?
Dyonizos. Cóż w tem bezczelnego, jeżeli widzowie bezczelnem tego nie nazywają?
Eurypides. Okrutniku! to ty mię zostawisz tu bez litości z umarłymi?
Dyonizos. Oczywiście! Być może żyć jest-to umrzeć, oddychać — jeść obiad, a sen — runo.
Pluton. Wejdźcie do mego pałacu; chodź Dyonizosie.
Dyonizos. Cóż my tam robić będziemy?
Pluton. Chcę poczęstować gości, zanim się oddalą.
Dyonizos. Doskonale, klnę się na Zeusa i to lubię!
...................
Pluton. Żegnaj, Eschilu, wracaj na ziemię; niech miasto nasze (Ateny) ocalą twoje szlachetne nauki, niech poprawią nierozumnych a ich tam tak dużo!
Eschil. Spełnię rozkazy twoje, a ty posadź Sofoklesa na mojem miejscu. Niech on zatrzyma je dla mnie, jeśli kiedyś wrócę. Naznaczam dla niego drugi stopień między tragicznymi poetami. A co do tego łotra, tego nędznego żartownisia, patrz, żeby nigdy sobie nie przyswoił zaszczytnego miejsca, chociaż go inni na niem posadzili.
Chór. Bogi podziemne! ześlijcie drogę szczęśliwą poecie, który nas opuszcza i na ziemię wraca; ześlijcie takie miastu naszemu myśli rozumne i zbawienne. Połóżcie w ten sposób koniec strasznym nieszczęściom, co nas dręczą, okropnemu szczękowi broni.