Coraz widniejsze promienie,
Oświecające wsze twory
Jarzących ogni potokiem.
Wzbijasz się wszystkim widomy
I siejesz, boże słoneczny,
Światło w słoneczne przestwory.
Wstajesz przed bogów obliczem,
Przed ludźmi i wszem stworzeniem,
Abyś się przeszedł po niebie.
O czysty! oczyma twemi
Patrzący na te padoły,
Gdzie świat człowieczy się rusza —
Różniąc pogodny dzień z nocą
I oglądając wsze twory,
Przebiegasz niebios przestwory.
Siedm płowych koni u wozu
Ciągnie cię, boże słoneczny,
Promienno-włosy, świetlany!
Siedmią czystymi rumaki
Wóz ciągnącymi, a które
Sam zaprzągł, jedzie przez szlaki.
Witając światłość po nocy,
Idziem, o Suryo, ku tobie,
Najwyższa nasza światłości!
Na początku było złote światło,
Panem też jest wszystkiego, co żyje.
Ziemię, niebo, stworzyło wielmożnie,
Jakże wezwać nam takiego boga?
On to daje żywot, siłę daje,
Błogosławieństw jego pragną bogi,
Cieniem jego wieczność nieśmiertelna,
Jakże wezwać nam takiego boga?
Onże królem jest całego świata
Żyjącego, tchnącego żywotem,
Władca zwierząt, ludzi kierownikiem,
Jakże wezwać nam takiego boga?
Chwałę jego wieszczą śnieżne góry,
Chwałę jego wieści wielkie morze,
Morze, góry — to jego ramiona,
Jakże wezwać nam takiego boga?
Wola jego zbudowała niebo,
Wola jego zbudowała ziemię.
Niebo, ziemia, drżąc, patrzą na niego,
Jakże wezwać nam takiego boga?
Nie było wówczas nicości i bytu nie było;
Przestrzeń, a za nią niebo nie istniały wcale.
Cóż tak potężnie wszystko zakrywało?
Czem-że była głębia niezmierzona?
Śmierci nie było i nieśmiertelności.
Ni dnia, ni nocy odmian nie bywało;
Jedność o własnej oddychała mocy,
I nic się nie różniło od niej.
Ciemność była; w ciemności zatopiony
Wszechświat oceanem był bez odmiany,
Potężny, zewsząd nicością otoczon,
Pod ciepła żyć zaczął działaniem.
Miłość się pierwsza w nim wówczas zbudziła
I ducha pierwszem stała się nasieniem;