zlekka i ukradkiem, tak że ten uśmiech dał się poznać jedynie w rozjaśnionem spojrzeniu. Potem jakby się wstydząc tego, co się stało, sponsowieli ognistym rumieńcem i znowu zbladli, gdy choroba — jak się domyślam — przedarła się aż do serca. Słowem, niezliczone zmiany przemknęły w krótkim czasie po obliczu obojga, a wieloraka zmiana twarzy i oka zdradzała zaniepokojenie ich duszy“.
Gdy z snu zbudzona światło przyniosła drżąca staruszka,
Ona tak rzecze wśród łez, sennem strwożona widzeniem:
„O córko Eurydyki, którą nasz ojciec miłował,
Wszystkie siły i życie całkiem już mnie odbieżało.
Przyśniło mi się, że jakiś mąż mnie dorodny unosił
Nad brzegiem rzeki przez miłe zarośla i miejsca nieznane.
Potem mi się zdawało, że ciebie, siostro, goniłam,
Lecz wciąż zbyt późno w twe ślady zdążając, nie mogłam
Ciebie dogonić, nogi bo żadna nie wsparła ścieżyna.
Potem znów mi się zdało, że ojca słyszę wołanie
W te słowa: „O córko! wiele masz jeszcze przecierpieć
Zmartwień, zanim ci z rzeki pomyślność powstanie“.
Zaledwie wyrzekł to, siostro, zniknął mi nagle z przed oczu
I nigdy się już nie ukazał, dla serca tak pożądany,
Chociaż ku nieba błękitom częstokroć ręce błagalne
Wznosiłam i pieszczotliwym głosem go przyzywałam,
Tylko co z sercem zbolałem ze snu się tego zbudziłam".