Lezbonik. Które mu obiecałem —
Stazymos. Które zapłaciłem —
Które za poręczeniem przymuszony byłeś
Zapłacić za owego młodzieńca, co ci się
Bogatym być wydawał.
Lezbonik. A tak, tak się stało.
Stazymos. Tak, straciłeś pieniądze.
Lezbonik. Tak — i to się stało,
Bo go w biedzie widziałem i żal mi go było.
Stazymos. Innych bo ty żałujesz, siebie nie żałujesz,
Ani się też nie wstydzisz.
Lizyteles. Idzie mi o twe dobro.
Lezbonik. Może nawet więcej
Niżeli mnie samemu? Dosyć mam rozumu,
I dosyć sam pojmuję, czego mi potrzeba.
Lizyteles. Ale czyż to jest rozum — gardzić dobrodziejstwem
Przyjaciela?
Lezbonik. Ja tego nie zwę dobrodziejstwem,
Co się temu, któremu czynisz, nie podoba.
Wiem ja i sam to czuję, com czynić powinien,
I znam me obowiązki, a twojemi słowy
Nie skłonisz mnie do tego, bym głosem ogółu
Pogardzał.
Lizyteles. Co ty mówisz? Dłużej już nie mogę
Wstrzymać się, bym nie skarcił ciebie, jak należy.
Czyż na to ci przodkowie zostawili sławę,
Ażebyś to, co oni przez cnotę nabyli,
Najhaniebniej zmarnował? Czy, abyś potomkom
W ich imieniu zostawił niezatartą skazę?
Twój ojciec i dziadowie uczynili tobie
Drogę łatwą i gładką do czci i znaczenia,
A ty ją uczyniłeś trudną — własną winą,
Lenistwem i tak głupim twym sposobem życia.
Tak, ty dałeś pierwszeństwo rozkoszy przed cnotą,
I myślisz, że twe błędy teraz tem pokryjesz?
Wcale nie! Lecz zagarnij do twojego serca
Cnotę, a wygnaj z duszy twojej precz lenistwo,
Służ twoim przyjaciołom na rynku, przed sądem...
Dlatego to ja pragnę i usilnie żądam
Grunt ten tobie zostawić, byś miał jaki środek
Do poprawienia siebie, a obywatele,
Twoi nieprzyjaciele, ażeby nie mogli
Obrażać cię i gardzić tobą dla ubóstwa.