Ustępujcie mi z ulic, bom wpadł wśród szalonych,
By dla szalonych warzyć! Tak wysmarowali
Mnie biednemu kijami plecy i czeladzi!
Wszystko boli — umieram! Tak mnie dziad ten ćwiczył!
Nigdy mi w mojem życiu lepiej drew nie dano!
Mnie i tych tu kijami obdarzonych wygnał.
Lecz, na bogi, zginąłem! drzwi otwiera! idzie,
Ściga mię!
Megador. Jednakże, jakom żywy, dzisiaj cię upoję.
Euklio (do siebie).
Już wiem, co on zamyśla — chce mnie pod stół dostać,
Ażeby moje złoto zmieniło mieszkanie.
Lecz ja temu przeszkodzę — zakopię je bowiem
Gdziekolwiek po za domem, a tak będzie szkoda
Jego czasu, zachodów i starego wina.
Euklio. Nie bez ale zawrzeszczał kruk po mojej lewej,
Pogrzebał ziemię nogą, a potem zakrakał.
Serce moje wyprawia dziwne jakieś skoki
I wali jakby młotem! I ja się nie śpieszę!
Precz, glizdo, coś dopiero z pod ziemi wylazła,
Że cię tu nie widziałem; więc zginiesz wylazłszy!
Ja ciebie, czarowniku, na sucho nie puszczę!
Strobil. Jaka cię zła myśl trapi? Czego chcesz ty, dziadu!
Czemuż mnie ty wywracasz, czemu szarpiesz, bijesz!
Euklio. Jeszcze pytasz? smagańcze, złodzieju, rabusiu!
Strobil. A ja co ci ukradłem?
Euklio. Oddaj!
Strobil. Co?
Euklio. Ty pytasz?
Strobil. Ja ci nic nie ukradłem.
Euklio. Lecz oddaj, co wziąłeś.
Strobil. Co ty chcesz?
Euklio. Boś mi ukradł.
Strobil. Co chcesz? nie rozumiem.
Euklio. Dawaj!
Strobil. To ty, stary, lepiej znasz ode mnie
Euklio. Dawaj zaraz! bez żartów! Żartów tutaj nie masz!
Strobil. Co mam dać? powiedz przecież, nazwij po imieniu!
Na bogi! nic nie wziąłem, ani nie ruszyłem.