Król Delu[1], dumny jeszcze z pokonania węża,
Widząc, jak syn Cyprydy cięciwę natęża,
Cóż ci — rzekł — słabe dziecię, po tak silnej broni?
Łuk i groty przystoją mojej tylko dłoni.
Ja potworom i wrogom pewny cios zadaję,
Ja smoka, co ogromem całe zaległ staje,
Przemogłem, niezliczone utkwiwszy w nim strzały;
Nieć miłość, lecz do naszej nie wdzieraj się chwały.
Na to Kupido: Wszystkich ty zwyciężasz, Febie!
Ale ja więcej mogę, bo zwyciężę ciebie;
Tak więc ile moc twoja moc wszystkich przewyższa,
Tyle od mojej chwały chwała twoja niższa.
Rzekł, lekkiem bijąc skrzydłem, w górne leci kraje,
Znika i w oka mgnieniu na Parnasie staje.
Zaraz z kołczana swego dwie wybiera strzały,
Ta niszczy, tamta wznieca miłosne zapały;
Ta, co wznieca, jest ostra i od złota błyszczy,
Tępa jest i z ołowiem ta, co miłość niszczy.
Prędko bożek swawolny cięciwę napina,
Tym grotem przeszył Dafnę, tamtym Apollina.
Już płonie Feb miłością, Dafne jej unika.
Najmilszem jej schronieniem gaj lub knieja dzika,
Chętnie przebiega lasy, a wśród łowów śmiała,
Włosy w nieładzie prostą przepaską wiązała.
Nieślubna jak Dyana, jak Dyana miła,
Rękę wielu kochanków z dumą odrzuciła.
Wstręt ma od męża, nie zna ani sobie życzy
Poznać pieszczot Himenu, kochania słodyczy.
Próżno chcąc jej odmienić Penej[2] przedsięwzięcia
Mawiał: Winnaś mi, córko, i wnuków i zięcia.
Dafne, mając za zbrodnię małżeńskie ogniwa,
Na te słowa twarz skromnym rumieńcem okrywa;
A na ojca swojego rzucając się ręce,
Pozwól — rzekła — niech życie panieństwu poświęcę,
Wszak tego ojciec bogów pozwolił Dyanie.
Nie, Dafne, twoja prośba bez skutku zostanie,
Bo choć do niej ojcowska przychyla się władza,
Twoja piękność do takich ślubów ci przeszkadza.
Widzi Apollo Dafnę, widzi ją i kocha,
Zwodzą go własne wróżby i nadzieja płocha.
Jak się zajmuje słoma, kiedy nieostrożny
Przy niej pochodnię swoją zostawi podróżny.
Tak Apollo miłości płomieniem goreje,
A ogień podsycają zwodnicze nadzieje.
Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/306
Ta strona została skorygowana.
— 292 —