Już sięga, lecz go zwodzi nadzieja zdradliwa,
I tylko włos rozpierzchły tchem swoim rozwiewa.
Z sił spadłszy, zbladła Dafne, a zmożona biegiem,
Tak zawoła, stanąwszy nad Peneja brzegiem:
Jeśliś bóg, broń mię, Ojcze, niech zginie w przemianie
Piękność zbyt ujmująca i prześladowanie.
Ledwie skończonej prośby wysłuchała rzeka,
Miękka kora pieszczoną pierś Dafny powleka.
Widać włos w liściach, rękę niknącą w gałęzi,
Nogę, dawniej tak lekką, ziemia w sobie więzi,
Wierzch pokrywa jej czoło; i w drzewa postaci
Jeszcze nadobna Dafne piękności nie traci.
Jeszcze do niej Apollo silnym ogniem płonie,
Czuje bicie jej serca w zdrewniałem już łonie,
Przyciska lube drzewo dla pocałowania,
Ale i drzewo jeszcze uścisków zabrania.
Rzekł więc Apollo: Losu wolą niecofnioną,
Kiedy nie możesz, Dafne, zostać moją żoną,
Będziesz choć drzewem mojem; twym liściem uwieńczę
Kołczany, łuki, liry i skronie młodzieńcze.
Laurze! Ty będziesz wodzów latyńskich nagrodą,
Gdy ich do Kapitolu zwycięstwa przywiodą,
Będziesz zamku Augusta najświetniejszą strażą.
Z liściami dębu twoje liście się skojarzą;
A jak włos mój nie dozna wieków nienawiści,
Tak nigdy nie uwiędnie świeżość twoich liści.
Umilkł Pean[1]; w laur zaraz Dafne się przemienia
I schyla swój wierzchołek na znak dziękczynienia.
Gdy nocy, co ostatnią dla mnie w Rzymie była,
Stanie w umyśle moim pamiątka niemiła;
Gdy wspomnę, ilem dobra utracił na wieki, —
Jeszcze teraz z pod mokrej płynie łza powieki.
Dzień ów nadchodził, w którym Cezara wyrokiem
Miałem się wiecznie żegnać z miłym Włoch widokiem.
Do wybrania się myśli, ni czasu nie było,
Krew ostygła w mych piersiach, serce ruch straciło.
Ni ja sług, ani dobrać towarzysza mogę,
Ni o zwykłe potrzeby mam staranie w drogę.
Zmiartwiałem: jak gdy kogo grom nieba ogłuszy,
Żyje, nie czując w sobie żadnej władzy duszy.
- ↑ Przydomek Apollina.