Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/310

Ta strona została skorygowana.
—   296   —

„Na co tu pośpiech — rzekłem. Scytya cię wzywa.
Rzym opuścić należy!... zwłoka sprawiedliwa!
Żywa ci żona jeszcze odjęta za życia,
Tracisz dom i wiernego słodycze pożycia.
O wy, których jak braci kochała ma dusza,
Przyjaciele, spojeni wiarą Tezeusza,
Niech was uściskam. Wkrótce wzbronią nam uścisku!
Tę ostatnią godzinę, niestety, mam w zysku!“
Czas uchodzi; zaczęte wyrazy przerywam,
Ściskam, kto bliżej stoi, i łzami obléwam.
Gdy to mówię i płaczę, na górnym obłoku
Jutrzenka blask rzucała przykry memu oku;
Wychodzę, i w tej chwili tak mi się zdawało,
Że na dwie części moje dzieliło się ciało.
Tak bolał Pryam, kiedy mniemana obrona,
Koń, wyrzucał mścicieli z niezmiernego łona.
Powstał krzyk, ozwały się jęki przygłuszone,
Tłuką pierś nagą ręce, rozpaczą wiedzione.
Żona, na idącego rzucając się łono,
Tę doń obraca mowę, łkaniem przytłumioną:
„Nie puszczę! z tobą raczej pójdę razem wszędzie,
Małżonka wygnanego z nim wygnanką będzie.
I dla mnie ta jest podróż, ten los niełaskawy:
Małem brzemieniem zbiegłej nie obciążę nawy.
Twoja kara jest gniewu Cezara wymiarem,
Moja cnota — ta dla mnie stanie się Cezarem“.
Tego chciała, te miłość stręczyła jej kroki,
Zaledwie ją pożytku wstrzymały widoki.
Jak zmarły bez pogrzebu odchodzę wybladły,
Na twarz posępną włosy rozczochrane spadły.
Odszedłem, a w rozpaczy, zmysłów pozbawiona,
Padła na środku domu nieszczęśliwa żona.
Gdy wstała, w prochu swoje uwalawszy włosy
I mdłe podnosząc członki, kląć zaczęła losy.
Nad swojem, to nad domu sieroctwem płakała,
To wydartego męża imię powtarzała,
Tak żałobliwie jęcząc, jakby stos wysoki
Jej córki albo moje miał pożerać zwłoki.
Umrzeć chciała i z życiem pozbyć się tęsknicy;
I przez wzgląd na mnie życia nie przeszła granicy.
Żyj dla nieprzytomnego, tak chce przeznaczenie!
Żyj, aż mu twoja pomoc przyniesie ulżenie.

(Euz. Słowacki).