Niemasz Sodomy; wpośród tej zagłady
Zatarł Bóg nawet jej gruzy i ślady;
Cała kraina w jezioro zmieniona,
Zatrutą wodę toczy z swego łona.
Lota siedlisko już też się nie Śmieje,
Nikt tam nie orze, nie zbiera, nie sieje.
Sterczą opodal, jakby widma, skały.
Choć wiosna nawet urok swój rozléwa,
Widzieć się daje tylko pień spróchniały,
Którego ni liść, ni owoc okrywa.
Wszystko w ponurą grobu postać skryte,
Wszystko śmiertelne, wszystko nieużyte.
Żaden się strumień dolinie nie śmieje,
Obłok nie wdzięczy, wiatr miły nie wieje;
Wszystko zmienione rodzi serca rany,
Jak ten skarb w wnętrzu ziemi zakopany.
Niekiedy wicher czarnym nurtem mąci,
Raz na brzeg rzuca, znów w koryto wtrąci.
Siarczysty piasek otchłań bez dna żuje,
Na ląd szlam toczy i powietrze truje.
Potwory jakieś jawią się w głębinie,
Ze wściekłych paszczęk żar im jasny płynie.
Żaden tam sternik barką nie poleci,
Majtek nie śpiewa i żagiel nie świeci.
Jedna tęsknota dokoła się zlała,
Aby o karze Bożej znać dawała.
Niech wawrzyn sławnego boju
Brzmią usta w rozgłos podniebny,
Zwycięstwom krzyża pokoju
Tryumf zanućmy chwalebny.
Jak zbawca miasto oręża
Śmierć z piekłem śmiercią zwycięża.
Człek, jedząc owoc wzbroniony,
Ród swój cały w śmierć wewleka;
Bóg, miłosierdziem wzruszony
Na ten upadek człowieka,
Już wtedy drzewo naznaczył,
Którem grzech drzewa przebaczył.