Rozszlochanej się przedstawia
Niewinny Baranek
Bieluteńki, a na głowie
Ma cierniowy wianek.
Obie nogi, ręce obie
Gwoździami przebite,
Ciało święte posiniało,
Ranami okryte...
Więc w przystępie szału woła:
Pójdźcie tu, oprawcy!
Na krzyż wbijcie mnie chudzinę
Obok mego Zbawcy.
Z wszystkich śmierci ta śmierć jedna
Dla mnie upragniona,
Gdy konając, Ciebie, Chryste,
Obejmę w ramiona.
Ten, nie inny tylko kordyał
Uleczyć mnie może
Z tej gorączki, co mi serce
Pali w każdej porze.
W Tobie cudna moc lecząca,
Źródło łaski wszelkiéj,
Mój Zbawiciel da ochłodę
Na ten upał wielki...
O pokarmie ty cudowny!
Rzeźwiący ruczaju!
Tych, co w Tobie zasmakują,
Prowadzisz do raju;
Ciebie, krew Twą kto pożywa,
Sił mu nie zabraknie;
Dusza chłodna i fałszywa
Strawy tej nie łaknie.
Czemuż z Tobą nie cierpiałem
Na drzewo przybity?
Czemu, Panie, mi nie dano,
Bym skonał, jak i Ty?
Ominął mnie zaszczyt wielki,
Małom miał zasługi —
A więc wydam się na męki
I wezmę krzyż drugi.
Płakać będę bez ustanku
I smutkiem się strawię,
Póki zlepek ten mój ziemski
Ziemi nie zostawię.
I tak dusza rozkochana
Im więcej goreje,
Tem się bardziej zmysły mącą
I ciało martwieje,
Usta ledwie coś bełkocą
W ostatnim wybuchu
Tej miłości, — członki słabną
I leżą bez ruchu.
Dzień gniewu, dzień płomienisty
Rozwiąże świat w proch wieczysty,
Wedle słów króla psalmisty.
Jaki strach na duszach siędzie,
Kiedy w archaniołów rzędzie
Pan na sąd straszny przybędzie!
Trąba się grzmotem nasroży,
Umarłym groby otworzy
I zwoła świat na sąd boży.
Zdumieje się przyrodzenie
I śmierć, gdy wstanie stworzenie
Na ostatnio rozsądzenie.