Waltera rumaka ze skarbami i panną. Rycerz ofiaruje sto złotych pierścieni, jeżeli go od walki uwolnią. Hagen radzi królowi zgodzić się na to, ale gdy słowa jego nie mają skutku, odjeżdża i zostaje na wzgórku. Kamelo jedzie raz jeszcze z poleceniem, aby żądał od Waltera całego skarbu, a w razie odmowy, aby rozpoczął walkę. Nadaremnie Walter ofiaruje dwieście pierścieni; Kamelo ciska dzidę, Walter się uchyla, rzuca swoją, trafia w prawą rękę, potem mieczem przebija Kamela. Następnie walczą inni rycerze po jednemu, gdyż wązkość ścieżki nie dozwala zrobić inaczej; Walter wszystkich po kolei przemaga. Król Gunter, zostawszy sam jeden, bieży do Hagena, błagając go, aby do walki przystąpił. Po długim oporze, Hagen zwabić chce przedewszystkiem Waltera z obronnej kryjówki. Odjeżdżają tedy i czynią zasadzkę. Tymczasem słońce zaszło; Walter nie chce po nocy jak złodziej umykać; przegradza tedy drogę do pieczary cierniami, zdobyte rumaki wiąże wićmi i zmówiwszy modlitwę, wyciąga się na ziemi.
Smutną swą narzeczoną wesołą pociesza przemową,
Członki znużone pokrzepia przyjętym pokarmem.
Lubo był mocno zmęczony, wsparł się jeno na tarczy,
Każąc swej pannie nad pierwszym snem swoim stróżować,
Rano bo sam się miał rozporządzić, gdyż większe wówczas
Mogły się zjawić trudności. Spoczął nareszcie.
Siedząc u głów Hiltgunda jako czuwała zazwyczaj,
Oczki mrużące się otwierając śpiewaniem.
Mąż gdy ze snu pierwszego budząc się zerwał,
Wstał natychmiast i pannie położyć się kazał,
Sam się dzielnie na wyciągniętym oparłszy oszczepie.
Przebył tak resztę nocy, tylko czasami
Konie obejrzał, to znów do zasieku się zbliżył
Nasłuchując i pragnąc, by światu jasność i kształty
Słońce wróciło...
Była godzina, gdy ziemię rosą skrapia Jutrzenka;
Rycerz wychodzi, by z wrogów łup zedrzeć pobitych,
Pozostawiając jednakże ubranie i broń zwyczajną,
Tylko naramienniki i pasy i miecze,
Hełmy pościągał i zabrał pancerze.
Cztery objuczył tem konie, narzeczoną zwoławszy,
Wsadził ją na piątego, na szóstym sam się umieścił,
Zasiek odrzuciwszy, sam się wysforował na czoło.
Rozglądając się w ścieżkach wzgórza blizkiego
Wokół oczyma bystremi wszystko badając,
Uszy nadstawił, by ruchy schwycić powietrza,
Czy nie poczuje szelestu lub też pochodu,
Czy nie posłyszy brzęczących wędzideł rycerzy
Albo też podkutych żelazem rumaków tententu.
Wszędzie dostrzegłszy milczenie, naprzód wysunął
Konie swe juczne jak nie mniej dziewicę;
Sam na rumaku, co dźwigał szkatułki,
W zwykłej swej zbroi na drogę wyjść się ośmielił.