Ona mego uwielbienia
Uważać nie raczy,
Lecz mnie dosyć łask jej cienia;
Już mi szczęście znaczy,
Gdy spojrzy na mnie oczyma
Błogosławionemi,
W tym dniu żal mnie się nie ima.
Ona radość śle mi,
A ja ślę jej duszę,
Sam cierpię katusze,
Bo daleko od niej muszę
Żyć w francuskiej ziemi.
Bez nadziei istnieć źle mi.
Gdy się nie użali,
Będę tłukł się z smutki memi,
Jak okręt na fali.
Tak mię sroga troska swemi
Podarzyła groty,
Że mi łoże ściele niemi
Jak ostremi szczoty
Z wieczora po ranek...
Ach, Tristan[1] kochanek
Nie znał takich kołysanek
W służbie swej Izoty.[1]
Gdybym był podobny do tej
Jaskółki sąsiadki,
W czarną noc-bym zwracał loty
Do twojej komnatki.
Moja pani uśmiechnięta,
Twój wierny w mogile,
Duch mu z ciała się rozpęta
Na żałości tyle.
Pani, składam ręce,
Ulżyj mojej męce.
Twoim wdziękom pieśń mą święcę,
Choć się z żalu chylę.
Obojętny świat — na chwilę
Nie dba, czem się cieszę;
Mnie, gdy ją kto wspomni mile,
W sercu raj się krzesze.
I zaraz tajemną władzą
Twarz mi się odmienia.
Wam się pewnie śmieszne zdadzą
Takie zapłonienia...
Tak ją kocham szczerze,
Że, gdy żal mię bierze,
Nad najsutszą mi wieczerzę
Milsze są westchnienia.
Posłańcze mój młody,
Przez góry, przez wody
Bież, powiedz jej me zawody,
Moje udręczenia.
W gaiku przy krynicznej wodzie,
Gdzie na dębowej zieleń kłodzie
Porasta, w drzew cienistych chłodzie,
Gdzie się dywany kwiatów ścielą
I w śpiewie ptasząt wody głuchną, —
Znalazłem samą, hej, samiuchną,
Co mego nie chce znać kochania.
Dziewczyna niby zorza rana,
A córka zamku kasztelana.
Myślałem, że ta malowana
Błoń, te ją śpiewki rozweselą,
I ten uroczy czas majowy,
I że posłucha méj namowy; —
— Spojrzę, od płaczu aż się słania.