Ganelon skruszył włócznię w mej dłoni;
On to na czaty wskazał Rolanda,
Jam go na ziemi zostawił cudzéj,
Jeśli go stracę, wrócąż go drudzy?“
Karloman łzami zalał oblicze,
Z nim sto tysięcy boleje Franków;
Trwożne rycerstwo drży o Rolanda.
Zdrajca Ganelon sprzedał go niecnie,
Od króla pogan drogie wziął dary...
Wtem biskup Turpin wjeżdża na wzgórek,
Rumaka ostrą spina ostrogą
I do zebranych tak rzecze Franków:
„Tu, baronowie, król nas postawił,
Dla króla umrzeć winniśmy wszyscy,
Z nim wspierać świętą Chrystusa wiarę.
Wnet bój nastąpi, wszem to wiadomo,
Wszak wroga własnem widzicie okiem.
Odprawię spowiedź, przeproście Pana,
Ja rozgrzeszeniem serca ukoję,
Za krew męczeńską, w boju przelaną,
Bóg wierne dziatki weźmie na łono“.
Wszyscy obliczem padli na ziemię,
Biskup ich żegna w imieniu Bogu,
A za pokutę bić każe wroga.
Wierni Frankowie powstają z ziemi,
Łaską z grzechowych rozkuci więzów,
Błogosławieństwem skrzepieni w duchu;
Na wiatronogie wskoczą bieguny,
Wszyscy w żelazne zbrojni pancerze.
W szyku bojowym stoją rycerze.
Do Oliwiera ozwie się Roland:
„Miły mój druhu! rzecz to wiadoma,
Że nas Ganelon wplątał w te sieci,
Otrzymał za nas dostatkiem złota.
Król Marsil nasze stargował życie,
Szablą mu za to płaćmy obficie!“