Na serce spada żałoby brzemię
I ryknął płaczem, upadł na ziemię.
„Tyś był zbyt dzielny!“ Turpin wyrzecze.
Gdy biskup patrzy na łzy Rolanda,
Serce mu w piersi pęka od żalu,
Wyciąga rękę, bierze róg złoty.
Szumi po skałach zdrój w Roncewalu,
Chciał w nim zaczerpnąć krynicznej wody
Idzie pomału, jak liść drży cały,
Za śladem jego krew ziemię broczy;
Zachwiał się nagle, siły ustały
I blady pomrok padł mu na oczy,
Uczuł śmiertelny ból w głębi łona,
Zakrzepło serce: upadł i kona.
Waleczny Roland czuje śmierć blizką,
Już mózg przez uszy spływa mu z czaszki,
Za wiernych druhów modli się Bogu,
Sam Gabryela wzywa opieki;
W lewicę bierze róg szczerozłoty,
A Durandalę dzierży prawicą.
Dalej niż wystrzał z kuszy dosięgnie,
W ziemię Hiszpanów zapuszcza stopy,
Wchodzi na wzgórek. Pod sosny cieniem
Piętrzą się szare granitu złomy;
Tam składa głowę na miękką darnię:
Wie, że cień śmierci wnet go ogarnie.
Wstaje na nogi, krzepi się dzielnie,
Ale z oblicza zbiegła już krasa.
Przed nim się piętrzy bryła granitu,
Dziesięćkroć szablą w granit uderzy,
Skrzypi stal twarda, ale nie pęka.
„Wesprzyj mnie, Maryo! zawoła Roland,
O Durandalo, szablico wierna,
Któż cię obroni, gdy śmierć mnie zmoże?
Z tobą walczyłem zwycięsko w boju,
Z tobą zdobyłem ziemie i grody,
Które dziś trzyma król siwobrody.
Gdy znojną głowę położę w grobie,
W niegodne ręce nie wpaść już tobie.
Dzierżył cię rycerz ręką niezłomną:
Na wieczne czasy Franki go wspomną!“