Do innych brzegów przybędziesz, człowiecze;
Lżejsza łódź w innej przeprawi cię porze“.
Wtedy mistrz, swoją rozciągnąwszy pieczę:
„Charonie! — rzecze — tak chce Ten, co może
Wszystko, co zechce. A więc uchyl czoła,
Nie pytaj więcej i nie trwaj w oporze“.
Poczem się zaraz uciszyły zgoła
Wełniste szczęki sternika otchłani,
Który w swych oczach miał płomienne koła.
Lecz nagim, drżącym duszyczkom w przystani
Odrazu przestrach odjął barwę z liców —
Zębami zgrzytać zaczęli skazani
I przeklinali Boga, swych rodziców,
Ród ludzki, miejsce i czas i nasienie
Swego nasienia i jego dziedziców.
Potem zaś wszyscy, płacząc nieskończenie,
Zbiegli się razem nad straszne wybrzeże,
Gdzie dla bezbożnych wspólne przeznaczenie.
Charon ich zaraz płomiennem dostrzeże
Okiem i wiosłem powolnych okłada,
Aż ich tak wszystkich do siebie zabierze.
Jako jesienią liść za liściem spada,
Aż w końcu gałąź pozostanie czarną,
Oddawszy plon swój ziemi — choć nie rada,
Podobnie tutaj złe Adama ziarno
Rzuca się z brzegu, jedno drugie goni,
Jak ptaki, co się do odlotu garną.
I tak wędrują po brunatnej toni;
A zanim jedno stąd odejdzie mrowie,
Znów nowy szereg stamtąd się wyłoni.
„Synu mój — do mnie mistrz uprzejmy powie —
Ci, co w niełasce umierają bożéj,
Wszystkich stron świata schodzą tu synowie!
I owe wody przebywać są skorzy,
Bo sprawiedliwość tak ich prze surowa,
Że pragną właśnie tego, co ich trwoży.
Dobry duch tutaj, to rzecz całkiem nowa:
Więc przeto Charon z gniewem cię wspomina,
Lecz ty już poznasz, jak brzmi jego mowa“.
Skończył, a cała przeklęta kraina
Tak się trząść zacznie, że dziś jeszcze z trwogi,
Gdy wspomnę, dreszcz mię przechodzić zaczyna.
I z tej łez ziemi wicher wyszedł srogi
I blask rozniecił ohydny, czerwony,
Co wszystkie czucia odjął mi wśród drogi,
Żem padł, jak człowiek, od snu zwyciężony.