snych wydrążeniach rozpalonej skały; jeden z nich, papież Mikołaj III, oznajmia Dantemu
[1], że tu dostanie się po śmierci Bonifacy VIII. i Klemens V. Przedajni urzędnicy, ażeby uniknąć złośliwego pastwienia się czartów, zmuszeni są przebywać w głębi wrzącej smoły. Na złodziejów czyhają zewsząd jadowite płazy; są to także złodzieje, a ich ukąszenie sprawia, że ranni albo zapalają się ogniem i rozsypują się w popiół, ażeby z niego powstać nanowo, albo też przeobrażają się w płazy, żeby ze swej strony kąsać innych. Pomiędzy przewrotnymi doradcami, spowitymi w płomienie, znajduje się Dyomedes i Odyseusz za doradzenie podstępu dla zdobycia Troi, oraz Gwidon z Montefeltro, głośny wojownik włoski, którego wtrącił tu swojemi frymarkami Bonifacy VIII. Wichrzyciele, poćwiartowani przez czarta, zrastają się i nanowo idą pod miecz oprawcy; pomiędzy nimi znajduje się Mahomet i trubadur Bertrand de Born. U wstępu do najniższego, dziewiątego kręgu, miejsca potępieniu wszelakich zdrajców, znajdują się do połowy zamarznięci w lodach Kocytu buntowniczy olbrzymi mitologiczni: Bryareusz, Anteusz, oraz Nemrod. Krąg ten zawiera w sobie cztery oddziały: pierwszy — Kaina — to miejsce kary dla zdrajców swoich krewnych; drugi — Antenora — dla zdrajców ojczyzny; trzeci — Ptolomea — dla zdrajców przyjaciół; czwarty wreszcie — Giudecca — dla zdrajców swoich dobroczyńców. Wszyscy potępieńcy, stosownie do wielkości popełnionej zdrady są mniej albo więcej pogrążeni w lodowej skorupie jeziora, utworzonego z wód Kocytu, gdyż tu wszędzie panuje chłód straszliwy.
Zaiste, nigdy Dunaj mroźną porą
Swych fal nie stęża w takie szyby trupie,
Ni Don, gdzie wichry, wyjąc, pęd swój biorą!
I taka twardość siedzi w tej skorupie,
Że gdyby nawet brzemię gór w nią wpadło,
Ten cios jej ani spryszczy, ni rozłupie.
I jak skrzeczące żaby w wód zwierciadło
Po szyję toną, gdy skrzypnęły wrota
I dziewczę wyszło z twarzą w gwiazdach zbladłą, —
Tak w tem jeziorze wmarzła w lód nędzota
Aż po część twarzy, która z wstydu kona.
Zębami, z zimna trzęsąc się, klekota.
I twarz tam każda w górę jest zwrócona,
Z ust szron im wieje, wzrok się zaś krysztali
Obrazem smutku ich wzdętego łona.
Gdym dość już okiem w krąg szedł po tej fali,
U stóp mych, widzę, leżą dwaj splątani
Tak, że się wspólne włosy mieć zdawali.
Ktoście wy — rzekłem — w mroźnej tej otchłani
Tak z sobą zwarci? — Więc się im zatoczy
Wzrok, a gdy wznieśli wzrok ci półszatani,
Łzy, które ból z nich wypchnąć chciał przez oczy,
U rzęs im zwisły; wtedy je w najlepsze
Mróz pochwyciwszy, zmienił w lód przezroczy.
Dwóch bierwion nigdy klamra tak nie zeprze,
Jak, trybem koźlim tryknął gniewem zjadły
Jeden w drugiego, rycząc jak dwa wieprze.
Wtem inny grzesznik, co mu precz odpadły
Uszy od mrozu, z zimna całkiem siny,
Rzekł: „Czemu temi pasiesz wzrok widzialny?