Ale to, czego nie wie nikt, to ile
Śmierć ta nie może równać się z niczyją —
Z niej poznasz, czy ja w zemście mej się mylę.
Przez otwór kaźni z tak oszczędną szyją,
Że on głodową jamą stąd się zowie.
W której, być może, drudzy dotąd gniją,
Już bardzo liczne oglądałem nowie;
Gdy mię nawiedził zły sen, niesłychanie
Okropny dla mnie w dzikiej swej osnowie.
Ruggieri niby sprawiał polowanie,
Wilka z wilczęty gnając, gdzie się ściele
Smug, skąd nie mogą Lukki znajść Pizanie[1].
Gualandi, wiodąc chciwych psów gardziele,
Wraz z nim Sismondich zgraja w jedno zbita
I Lanfrankowie biegli tam na czele.
W niedługiej chwili pogoń owa chwyta
Ojca i dziatwę i w tej samej porze
Drapieżnie rwie z nich drżące krwią jelita.
Kiedym się zbudził, już świtało zorze.
Wtem jęk mych synów gromem wpadł mi w uszy:
Chleba! wołają — Ach! przez rany boże! —
Okrutny jesteś, jeśli nie drżysz z duszy
Na to, com wówczas doznał — i jeżeli
Dotąd nie płaczesz, cóż cię tedy wzruszy?
Pora to była dźwignąć się z pościeli,
Gdy jadło wnoszą. Cóż, gdy snu osnowa
Sprawiła, żeśmy o swe życie drżeli!
Wtem w zamku z zgrzytem klamka się grobowa
Zatrzasła na klucz. Z twarzą jam struchlałą
W mych synów spojrzał... lecz nie rzekłem słowa.
Łez jam nie ronił, wręcz się stawszy skałą,
Ci zaś gdy łkają, rzekł mój Anzelm drogi:
— Czego tak patrzysz, ojcze? Cóż się stało? —
Nie, anim płakał, anim dał znak trwogi
Ten dzień i całą noc. Aż kiedy wraży
Świt się zabłąkał w jamy naszej progi
I w niej bladawy światła blask rozżarzy —
I gdym oczyma, stojącemi kołem,
Mój własny wygląd zgadł z ich czterech twarzy, —
Z wściekłości sobie ręce gryźć począłem.
A oni, sądząc, że to głodu sprawą
Ten czyn popełniam, wstali wszyscy społem
I rzekli: Ojcze! mniej nam będzie krwawą
Śmierć w twoich zębach. Tyś nam przecie z siebie
Dał nasze ciało, ty je wziąć masz prawo.
- ↑ Góra Giulliano, wznosząca się między Pizą i Lukką.