Skoro do niej przybliżysz rozognione skronie,
Wonią moschu jej oddech zmysły twe owionie,
Niby łąka wonnemi kwiatkami okryta,
Której jeszcze nie tknęły biegunów kopyta,
Gdzie o zmroku wieczornym brzęczące komary
Monotonnym brzmią śpiewem, niby pijak stary.
Abla rano i wieczór na puchu spoczywa.
Mnie wezgłowiem śród nocy konia mego grzywa;
Wiatronogi a silny przyjaciel mój stary
Grzbiet wygodny na łoże daje dla Antary.
Precz z maską! Szydzi ze mnie twych oczu zasłona.
Pomnij, że wszystko moje druzgoczą ramiona!
Wszak możesz sławić we mnie tę znaną ci cnotę,
Że dla ludzi przyjaznych ja serce mam złote;
Lecz kto krzywdę w pierś moją wrzuci, jak zarzewie,
Pozna, czem jest Antara, jeśli dotąd nie wie.
Jeżeli kto z ufnością słów moich nie bierze, —
Czem jestem, niechaj wszyscy powiedzą rycerze:
Jak na grzbiecie rumaka siedzę dniem i nocą,
Gdy boki jego silne z ran krwawo się pocą;
Jak wroga w pojedynku atakuję śmiało,
Lub śmierć niosę z odważną łuczników nawałą...
Komuż w walce nieznana dłoni mej potęga?
Antara za trzech bije — po zdobycz nie sięga!...
Pozwólcie, niech tu dla niej łza z oczu mych płynie,
Między Chaumal i Dakhol na piasków lawinie,
Między Tudich i Makrat, gdzie nie starły jeszcze
Śladów mieszkań piaskowe uraganów deszcze!...
Tu podtrzymując cugle, towarzysze moi
Mówili: „O! bądź mężem, co trosk się nie boi“.
Jedyną mą pociechą dziś łza, co wytryska....
Lecz pocóż skrapiać łzami przeszłości zwaliska!...