Me życie niczem!... Mojem życiem — ona,
Jej zdrowie balsam wleje mi do łona.
Kto wróci zdrowie niej kochance choréj,
W nagrodę weźmie pełne złota wory“.
Więc rzekli: „idzie o głowy nas wielu,
Toć sztuka musi przywieść nas do celu.
Wszakże to my tej ziemi Mesyasze,
Cierpienia giną przez starania nasze“.
I w dumie żaden nie rzekł: „Z łaską Boga“.
Więc też zawiodła ich próżności droga!...
Chorobę wszystkie potęgują leki
I wyzdrowienia dzień wiecznie daleki.
Dziewczyna włosem staje się i cieniem,
Łzy z oczu króla wciąż płyną strumieniem.
Przez sześć miesięcy żyli kochankowie
Szczęśliwi — i dziewczę odzyskało zdrowie.
I teraz przyszła kolej na młodziana;
Lekarza ręką czara wypełniana
Jad straszny niesie w zdrową pierś złotnika.
Wynędzniał młodzian, wdzięk z twarzy mu znika,
A dziewczę patrząc na jego brzydotę,
Powoli targa struny uczuć złote,
Bo miłość, którą powab ciała zrodzi,
Jak prędko przyszła, tak prędko uchodzi.
O bodaj nigdy nie posiadał wdzięku,
Tożby dziś z piersi nie wyrzucał jęku,
W oczach by nie miał krwawych łez nędzarzy, —
Zgon swój zawdzięcza tylko własnej twarzy.
I młodzian woła, wciąż myśląc o zgonie:
„Paw największego ma wroga... w ogonie!
Gronostajowi ja-m podobien, Boże,
Co futru gwoli ostać się nie może!“...
To mówiąc, skonał. A cóż jego miła?
Przestawszy kochać... do zdrowia wróciła.
Śmierć kończy nędzę żywota,
Ale przed śmiercią drży życie:
Widna mu ręka, co skrycie
Czarna ku niemu się skrada,
Ale nie widna mu złota
Czara, co w ręce tej świeci.
Drży serce, które napada
Miłość, bo miłość jest zgonem:
Ja swoje traci, kto wleci
W jasne miłości ramiona:
A przecież miłości i śmierci
Przyszłości oddana korona.