Na to lśniąco-hełmaty konając odpowie:
— „Poznaję cię, jak znałem; że w tobie bogowie
Pierś ukuli z żelaza; anim tuszył sobie
Litości; lecz pamiętaj! oby w czarnej dobie,
Brat z Febem, choć mocarza, w pomściwej spółżądzy
Nie zgubili cię kiedyś u scejskich wrzeciądzy“.
Aż i śmierć na te słowa dobiegała kresu,
Z członków młodziuchna dusza schodzi do Hadesu,
Litując się mąk ciała — i zeszła w zamgławiu;
A ten do umarłego, jeszcze drwiąc, przemawia:
— „Konajże — a ja przyjmę śmiertelne wyzwanie;
W on dzień, gdy tak orzeknie Zeus i wspóniebianie“.
Umilkł, z przebitej szyi wyjął grot miedziany,
Z ramion zdziera mu tarczę: krew trysnęła z rany;
Zbiega się czerń, zdumiewa nad lśniąco-hełmatym,
Rosłym mężem, obliczów jego majestatem.
A że bliznę miał każdy, co teraz się tłoczy,
Więc pogwarzali, wzajem patrząc sobie w oczy:
— „O! zmiękł, i bardzo; jużci nie taki zawzięty,
Nie ów Hektor, co ogniem prażył nam okręty“.
„Biedna ja! Biedny Hektor! Więc srogie niebiosy
Dla obojga jednakie przeznaczyły losy!
Nad rodem naszym gwiazda świeciła taż sama,
Gdym w Tebach na świat przyszła, ty w domu Pryama.
Wychowała mię ojca ręka dobroczynna:
Za cóżem mu to życie nieszczęśliwe winna!
Mężu! ty już w podziemne śmierci jedziesz kraje,
A w płaczu wiernym wdowa po tobie zostaje,
Dzieckiem jest syn, któregoś na świat wydał ze mną:
Nie będziecie wy sobie pomocą wzajemną,
Ni ty jego młodości, ni on twej siwiźnie.
Niech się nawet z tej wojny okrutnie wyśliznie,
W ilu się pracach, w ilu nieszczęściach ubiedzi!
Dobro jego łakomi wydrą mu sąsiedzi.
Ach! na cóż nie wystawia dziecka stan sierocy!
U przyjaciół ojcowskich żądając pomocy,
Idzie z twarzą spuszczoną, z mokremi oczyma,
Tego za płaszcz, drugiego za kraj szaty trzyma:
Ktoś przytknie do ust flaszę, tknięty jego skargi,
Lecz nie ochłodzi, ledwie odwilży mu wargi.
Drugi, co pod rodziców cieniem szczęsny rośnie,
Uderza go rękami, słowem zelży sprośnie:
Pójdź precz, rzeknie, twój ojciec nie ucztuje z nami
Przyjdzie do matki wdowy mój syn zlany łzami,