Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/97

Ta strona została przepisana.
—   83   —

Na to lśniąco-hełmaty konając odpowie:
— „Poznaję cię, jak znałem; że w tobie bogowie
Pierś ukuli z żelaza; anim tuszył sobie
Litości; lecz pamiętaj! oby w czarnej dobie,
Brat z Febem, choć mocarza, w pomściwej spółżądzy
Nie zgubili cię kiedyś u scejskich wrzeciądzy“.
Aż i śmierć na te słowa dobiegała kresu,
Z członków młodziuchna dusza schodzi do Hadesu,
Litując się mąk ciała — i zeszła w zamgławiu;
A ten do umarłego, jeszcze drwiąc, przemawia:
— „Konajże — a ja przyjmę śmiertelne wyzwanie;
W on dzień, gdy tak orzeknie Zeus i wspóniebianie“.
Umilkł, z przebitej szyi wyjął grot miedziany,
Z ramion zdziera mu tarczę: krew trysnęła z rany;
Zbiega się czerń, zdumiewa nad lśniąco-hełmatym,
Rosłym mężem, obliczów jego majestatem.
A że bliznę miał każdy, co teraz się tłoczy,
Więc pogwarzali, wzajem patrząc sobie w oczy:
— „O! zmiękł, i bardzo; jużci nie taki zawzięty,
Nie ów Hektor, co ogniem prażył nam okręty“.

(Feliks Jezierski).
Gdy ciało włóczone wkoło Ilionu przez srogiego zwycięzcę ujrzano z wieży nad bramą scejską, Trojanki w płacz uderzyły; matka mianowicie Hekuba i żona Andromacha najżałośniejsze zawiodły skargi. Przytaczamy słowa żony:

„Biedna ja! Biedny Hektor! Więc srogie niebiosy
Dla obojga jednakie przeznaczyły losy!
Nad rodem naszym gwiazda świeciła taż sama,
Gdym w Tebach na świat przyszła, ty w domu Pryama.
Wychowała mię ojca ręka dobroczynna:
Za cóżem mu to życie nieszczęśliwe winna!
Mężu! ty już w podziemne śmierci jedziesz kraje,
A w płaczu wiernym wdowa po tobie zostaje,
Dzieckiem jest syn, któregoś na świat wydał ze mną:
Nie będziecie wy sobie pomocą wzajemną,
Ni ty jego młodości, ni on twej siwiźnie.
Niech się nawet z tej wojny okrutnie wyśliznie,
W ilu się pracach, w ilu nieszczęściach ubiedzi!
Dobro jego łakomi wydrą mu sąsiedzi.
Ach! na cóż nie wystawia dziecka stan sierocy!
U przyjaciół ojcowskich żądając pomocy,
Idzie z twarzą spuszczoną, z mokremi oczyma,
Tego za płaszcz, drugiego za kraj szaty trzyma:
Ktoś przytknie do ust flaszę, tknięty jego skargi,
Lecz nie ochłodzi, ledwie odwilży mu wargi.
Drugi, co pod rodziców cieniem szczęsny rośnie,
Uderza go rękami, słowem zelży sprośnie:
Pójdź precz, rzeknie, twój ojciec nie ucztuje z nami
Przyjdzie do matki wdowy mój syn zlany łzami,