Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/10

Ta strona została przepisana.
—   6   —
Roland prowadzi Morganta do klasztoru; mnisi, zrazu przerażeni, przyjmują go mile, dowiedziawszy się o nawróceniu. Morgant ochrzczony, zostaje klasztornym pachołkiem.

Wielki brak wody czuli zakonnicy,
Dobry brat Roland zaraz o tem radzi:
— „Morgancie, — mówi — bieżaj do krynicy!“
— „Dobrze — ten rzecze — każ, jak twej czeladzi,
Wiedz, że nie każesz nigdy po próżnicy.“
Zaraz wybiera co największej kadzi
I co najprędzej bieży do potoku,
Który miał źródło swoję u gór stoku.
Ledwie u źródła stanął, z gęstwy mroku
Trzepot się srogi i łomot podniesie;
Morgant wnet strzały dobywa z sajdaku,
Na łuk nałoży i patrzy po lesie.
Stado się dzików zjawiło na szlaku,
Które pędziły w okropnym obcesie,
I dobiegali zwierzowie paskudni,
Właśnie gdy Morgant przystanął u studni.
Wystrzelił Morgant, ledwie dojrzał sierci,
Ugodził dzika prawie podle ucha;
Przepadł grot ostry, na wylot go wierci,
Upadł zwierz martwy, z rany płynie jucha.
Drugi, bracinej chcący pomścić śmierci,
Wprost na olbrzyma godzi, parą bucha
I tak nań bije, prędki i zuchwały,
Że nie mógł Morgant użyć drugiej strzały.
Widząc ten obces dzika jegomości,
Straszną go pięścią uderzył po głowie,
Tak, że mu w czaszce pogruchotał kości.
I tak trup drugi położył w dąbrowie.
Reszta gromady w strachu i żałości,
Umknie czemprędzej i zniknie w parowie.
Morgant wtem wody nabiera do kadzi
I ciężkie brzemię na kark sobie ładzi.
Obładowany wodą i mięsiwem,
Ogromny Morgant stąpa po dolinie,
Daleką drogę mierząc krokiem żywym,
A z kadzi jedna kropla mu nie spłynie.
Ujrzawszy Roland z ogromnym podziwem
Zabite dziki i pełne naczynie,
Wita go mile, radość taką samę
Ukażą mnisi, otwierając bramę.
Cieszą się mnisi na napoje świeże,
Więcej się śmieją owej dzików parze,
Jako się jadłu każde śmieje zwierzę.
Zaczem po kątach rzucają brewiarze;