Nagle z nich odjąwszy oczy,
Popatrzyłem w ziemską stronę;
W szarej mgle ujrzałem gwiazdy
Jeszcze jaśniejszo, niż one.
I odtąd te moje skrzydła,
Te anielskie skrzydła białe
Przestały mię rwać ku niebu,
Leniwe i ociężale.
Oślepiło mię na wieki
Owych gwiazd oczarowanie,
Czarna chwila, smutna dola
I nieszczęsne to kochanie.
Te anielskie skrzydła białe,
Mój skarb niegdyś pacholęcy,
Uroniły wszystkie pióra,
Nie wzleciały w niebo więcéj!
(E. Porębowicz).
Gdybym się w burzę mógł zmienić i bujać
Po czarnym chmur zamczysku
I rozdzierane widzieć morskie fale
W piorunów moich błysku;
Jabym okrążył glob i na ląd stały
Wparł oceanu ławę.
Jabym w wulkanów wnętrzu pozapalał
Od wieków martwą lawę;
Silnego dębu i starego buku
Czoła w kabłąki zgniótłbym,
Wszystek libijski piasek w jedną górę
Wichrami memi zmiótłbym;
A potem usiadł na bieguna szczycie
Tuż pod gwiazdą polarną,
Patrzał na lody, jak pod czasu dłonią
Nieskończenie się garną;
Tam ja samotny, tam ja, śmierci władca,
Wolałbym huraganem:
Tutaj swoboda i tu państwo moje
I tutaj jestem panom!
Gdybym się dźwignąć mógł, jak dzikie wiry
W oceanu obszarze,
Pędzić w tętentach i hukach gromowych
Po tej płynnej Saharze!...
Locz w ziemskich skażeń nieszczęsnej obręczy
Myśl omdlewa skrzydlata;
Próżno się w niebo podrywa; strącona
Na padoły znów zlata.
Śmierci, przyjazna śmierci! pośród morza,
Pośród fali cię wspiętéj
Wołam, ach przybądź, przybądź, zarzuć kiry
Na mój żywot wyklęty