W tobie już ani gniazda swe słowiki,
Ni schroni pasterz w cieniu twym swe stada!
A ten wśród smugu strumień tak przezroczy,
Jakie on mętną odtąd toń zatoczy!
Oto więc mruczy, dąsa się i kłębi;
Gdyż kłód, pni, głazów tyle w niego padło,
Że ci niewcześni goście aż do głębi
Zburzyli jasnych niebios w nim zwierciadło!
Aż wtem, wyciągnąwszy gniewu pęd jastrzębi,
Roland zdyszany, z twarzą znojem zbladłą,
Z sił wyczerpany, sobą sam pobity,
Padł w znak, wlepiając błędny wzrok w błękity.
Niby oprawcze spełniwszy rzemiosło,
Legł, oniemiałą mową swą zachłysły.
Nad tą zwaloną z nóg postacią wzniosłą,
Potrzykroć z rzędu blaski słońca błysły,
A udręczenie tak w nim dzielnie rosło,
Aż się wyzuwszy z siebie, stracił zmysły —
I gdy czwartego dzionka brzaski dniały,
Począł na sobie zbroję rwać w kawały....
Więc opętany tu i tam się iniota,
Grzmiące rozdając ciosy coraz gęściej.
Żadna rozsądna zdrowych rąk robota
Tak się podobno człeku nie poszczęści!
Siekiera, obuch i rozmachy młota
Są niczem wobec siły jego pięści!
Dał tego dowód, w sposób jak najżwawszy
Z korzeniem sosnę, jakby źdźbło, wyrwawszy.
Wprędce się istność nie ostała żywa
Wśród niesłychanej ciosów tych zamieci.
Pękają dęby w drzazgi i w łuczywa,
Buków i jodeł trzask w powietrze leci.
Jak ptasznik, pole gdy przygotowywa,
By na niem zdradne mógł zakładać sieci —
Tylko, że tamten chwast lub trawkę zetnie,
Ten zaś olbrzymy ścina drzew stuletnie.
Zbiegł pasterz, trzód swych zaniechawszy w losie,
Lecz drudzy, którym snać się życie przykrzy,
W bór lecą pędem, gdy się wieść rozniesie,
Jak tam ktoś broi w sposób coraz dzikszy....
Ale też widząc wprędce, co się święci,
Poczęli trwożnie pierzchać w szlaki zadnie.
Niestety! w głazów gruz i w łom są wzięci!
Zdrętwieli, ścierpli! dreszcz ich wskroś owładnie.
Wtem Roland na nich wpadł jak najzawzięciéj —
Pierwszego z brzegu schwycił i tak snadnie
Łeb mu urwany w krwi porzucił strugi,
Jakby makówkę z maku zdjął kto drugi.
Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/14
Ta strona została przepisana.
— 10 —