Londyn, wprzód barbarzyński, dzisiaj sztuk stolica,
Magazyn Europy i Marsa świątnica;
W murach Westminster widać było połączone
Trzy władzo, samo związkiem swoim zadziwione:
Król, panowie i z ludu osoby wybrane,
Rozdzielne interesem, prawem pojednane, —
Trzy członki, składające ogromność tej rady,
Groźnej dla siebie samej, trwożącej sąsiady.
Szczęśliwy lud, gdy święcąc praw swoich obrazy,
Szanuje, ile winien, zwierzchności rozkazy!
Szczęśliwy, gdy król mądry, dobry i łaskawy,
Szanuje, ile winien narodu ustawy!
„Ach! krzyknął Henryk, kiedyż Francuzów narody
W pokoju równej będą używać swobody!
Jaki to dla was przykład, możne świata trony!
Jedna niewiasta kościół zamknęła Bellony,
A odsyłając do was śmierć i spustoszenia,
Została ludu swego celem uwielbienia!“
Tymczasem się fatalna godzina zbliżyła,
Którą Medicis do tej sceny przeznaczyła.
Znak dany bez hałasu w największym sekrecie,
Noc głucha panowała na uśpionym świecie
I księżyc, nie chcąc widzieć okropności tyle,
Zdawał się drżące światło zakrywać na chwilę.
Coligny odpoczywał, wolny podejrzenia;
Sen lał na jego zmysły balsam pocieszenia
I przyjemnem marzeniem duszę jego łudził,
Gdy go nagle straszliwych krzyków zgiełk przebudził.
Wstaje, patrzy dokoła, widzi z każdej strony
Pałac swój gromadami zbójców otoczony.
Huczące wszędy ognie, dach jego w płomieniu,
Oręże błyskające i lud w poburzeniu.
Widzi swych domowników w dymie uduszonych,
Widzi tysiące zbrodniów łupem zapalonych,
Co krzyczeli: „Niechaj krwi leją się potoki!
Te są Boga, Medicis i króla wyroki“.
Imię Coligny w krzykach zdrajców się rozlega.
Zdaleka on młodego Teligny spostrzega.
Teligny, ten małżonek bohatera córy,
Nadzieja jego strony i domu podpory,
Co przeszyty razami, lejąc krew obficie,
Próżno wołał o zemstę i zakończył życie.
Widzi rycerz, że z toni tej trudno wypłynąć,
Widzi, że trzeba zginąć i bez zemsty zginąć.
Niedostępny bojaźni, przytomny i śmiały
Chciał umrzeć z całym blaskiem wielkości i chwały.