Już tłum zbójców, któremi zapal powodował,
Szedł łamać drzwi pokoju, gdzie się on znajdował,
Lecz on sam im otwiera, stając przed ich kolein
Z tą szanowną postacią, z tem pogodnem czołem,
Z którem wśród bitwy dzielny i przytomny wszędy
Przyśpieszał lub wstrzymywał żołnierza zapędy.
Wzruszeni tą postawą, tem spokojnem okiem
Zbójcy, uszanowaniem przejęci głębokiem,
Stanęli... Bóstwo jakieś wściekłość im odjęło.
„Kamraci, rzecze do nich, kończcie wasze dzieło
I krwią moją wpółskrzepłą zbroczcie siwe włosy,
Co lat czterdzieści wojen szanowały losy,
Uderzcie!... Coligny chętnie wam przebaczy,
Oddaje wam to życie, które mało znaczy,
I tę krew, co, was broniąc, byłaby wylana“...
Na te słowa tygrysy padną na kolana:
Serca ich, pełne złości, strach przenika srogi,
Rzucają broń, ściskają bohatera nogi...
I Coligny w straszliwem swych zabójców gronie
Zdawał się być monarchą, siedzącym na tronie.
Besme[1]), który chciwie w Luwrze ofiary swej czekał,
Zdziwiony, że się długo występek odwlekał,
Przybiega, chcąc przyśpieszyć skutek gniewu swego;
Widzi zbójców, którzy drżą u nóg Coligny’ego.
Ten tkliwy widok najmniej zbrodnia nie porusza,
Jego tylko litości nieprzystępna dusza;
Służąc Medicis, zrzekł się ludzkości i cnoty
I w dzikiem sercu zgłuszył sumienia zgryzoty...
Pcha się, drżących zabójców zatrudniony tłokiem,
A Coligny go czekał z niezmienionem okiem.
Wtenczas nikczemnik zjadły do niego przyskoczy
I zanurza miecz w sercu, odwracając oczy:
Gdyż inaczej wejrzeniem owa twarz wspaniała
Byłaby wściekłość jego duszy odebrała.
Największego z Francuzów taki był los smutny.
Po śmierci zwłoki jego krzywdzi lud okrutny.
Ciało jego pokłute i niepogrzebione
Na pastwę dzikim ptakom było wystawione.
Besme tymczasem uciętą bohatera głowę,
Zdobycz, zgroźną pamięci, zaniósł przed królowę.
Zawsze, by łatwowierność uwodzić pozorem,
Ukrywał się pod Świętym kapłanów ubiorem;
- ↑ Niemiec na służbie Gwizyuszów.