Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/186

Ta strona została przepisana.
—   182   —

gnienia? Za jakiemże innem szczęściem miałbym wzdychać, jeśli całe serce moje zaledwie wystarcza temu, jakiego doznaje? Młodziśmy oboje, to prawda; kochamy po raz pierwszy i jedyny w życiu i nie mamy doświadczenia żadnego w sprawie namiętności; ale honor, który nas prowadzi, czyż jest przewodnikiem zwodniczym? czyż on potrzebuje podejrzanego doświadczenia, które się zdobywa jedynie przez występki! Nie wiem, czy się nie łudzę, ale zdaje mi się, że uczucia prawe są wszystkie w głębi mego serca. Nie jestem wcale podłym uwodzicielem, jak mię nazywasz w swej rozpaczy, ale człowiekiem prostym i uczuciowym, który łatwo okazuje to, co uczuwa, a nie uczuwa nic takiego, za coby się mógł rumienić. Mieszcząc wszystko w jednem słowie, nienawidzę występku bardziej jeszcze niż kocham Julię. Nie wiem, nie, nie wiem nawet, ozy miłość, którą wzbudzasz, da się pogodzić z zapomnieniem o cnocie, i czy jaka inna dusza prócz uczciwej może uczuć dostatecznie wszystkie twoje powaby. Co do mnie, im bardziej się przejmuję niemi, tem wyżej uczucia moje się wznoszą. Jakiegoż dobra, któregobym nie zrobił dla niego samego, nie zrobiłbym teraz, by się stać godnym ciebie! Ach, racz się powierzyć ogniom, które we mnie wzniecasz i które umiesz tak dobrze oczyszczać; wiesz, iż wystarcza moje uwielbienie dla ciebie, by na zawsze szanować ten skarb cenny, jakim mnie obdarzyłaś. O! jakież to serce mam posiadać! Prawdziwe szczęście, chwała tego, co się kocha, tryumf miłości, która się szanuje, ileż ty więcej ważysz niż wszystkie jej rozkosze!

Z listu Saint-Preux do lorda Edwarda (koniec części I V).


(Mamy tu opis schronienia, w którem przebywał czas jakiś Saint-Preux po opuszczeniu domu rodziców Julii, a które po latach dziesięciu zwiedza wraz z Julią, już wtedy mężatką i matką. Wioska Meillerie leży nad jeziorem genewskiem, które przebywają łódką).


Rozkosz sobie sprawiałem, mając pokazać dawne pamiątki namiętności tak stałej i tak nieszczęśliwej.
Dostaliśmy się tam po godzinie pochodu ścieżkami krętemi i wilgotnemi, które wznosząc się nieznacznie między drzewami a skałami, to miały w sobie najniedogodniejszego, że się bardzo długo ciągnęły. Zbliżając się do mych dawnych świadków i poznając ich, blizki byłem omdlenia, ale się przezwyciężyłem, ukryłem zmieszanie — przybyliśmy. Ta samotnia tworzyła zabytek dziki i pusty, ale pełny tego rodzaju piękności, które się podobają jedynie duszom czułym, gdy innym wydają się okropnemi. Strumyk utworzony przez topnienie śniegów, toczył o dwadzieścia kroków od nas wodę błotnistą i unosił z łoskotem muł, piasek i kamienie. Po za nami łańcuch skał niedostępnych oddzielał polankę, na której się znajdowaliśmy od tej części Alp, które nazywają Lodowcowemi (les Glacières), ponieważ olbrzymie kupy lodów nieustannie wzrastające pokrywają je od początku świata. Bory czarnych jodeł po prawej stronie smutnie nas ocieniały. Wielki las dębowy ciągnął się na