Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/187

Ta strona została przepisana.
—   183   —

lewo po drugim brzegu, strumyka; a pod nami ta olbrzymia płaszczyzna wodna, jaką tworzy jezioro w łonie Alp, oddzielała nas od bogatych wybrzeży kraju Vaild, w którym wierzchołkiem majestatycznej Jury uwieńczał się ten obraz.
Wśród tych wielkich i wspaniałych przedmiotów, mały kawałek gruntu, na którym byliśmy, roztaczał powaby zacisza wesołego i wiejskiego; kilka strumyków spływało poprzez skały i rozlewało się po zieleni kryształowemi sznurkami; kilka dzikich drzew owocowych schylało swe głowy nad naszemi; ziemia wilgotna i chłodna, pokryta była ziołami i kwiatami. Porównywając ten tak miły zakątek z otaczającem i go przedmiotami, zdawało się, że miejsce to puste powinnoby być schronieniem dwojga kochanków, którzy sami jedni uszli przed wstrząśnieniem przyrody.
Kiedyśmy się dostali do tego zacisza i kiedym czas jakiś mu się przypatrywał, rzekłem do Julii, patrząc na nią okiem zwilżonem:
— Jakto! serce twoje nic ci tutaj nie mówi i nie czujesz jakiego tajemnego wzruszenia na widok miejsca tak pełnego ciebie?
A potem, nie czekając jej odpowiedzi, poprowadziłem ją ku skale i pokazałem imię jej wyryte w tysiącznych miejscach i mnóstwo wierszy Petrarki i Tassa, stosownych do położenia, w jakiem się znajdowałem, kreśląc je tutaj. Przypatrując się im po tylu latach, przekonałem się, jak obecność przedmiotów może potężnie wskrzesić namiętne uczucia, jakiemi byliśmy wobec nich miotani. Rzekłem do niej z niejaką gwałtownością:
— O, Julio, wieczny powabie serca mego! oto miejsca, gdzie wzdychał niegdyś za tobą najwierniejszy w świecie kochanek; oto schronienie, gdzie twój drogi obraz stanowił jego szczęście i przygotowywał to, jakie otrzymał nakoniec od ciebie. Wtedy nie było tutaj ani tych owoców, ani tych cieni; zieleń i kwiaty nie wyścielały tych siedzib, bieg tych strumyków nie dokonywał podziału tychże; te ptaki nie popisywały się ze swoim śpiewem; żarłoczny krogulec, ponury kruk i straszny orzeł alpejski same tylko napełniały te jaskinie wrzaskami; niezmierne bryły lodu wisiały na tych wszystkich skałach! festony śnieżne były jedyną ozdobą tych drzew: wszystko dyszało tutaj grozą zimy i okropnością śrzeźogi; ognie tylko serca mojego znośnem mi czyniły to miejsce, a dni całe schodziły mi na myśleniu o tobie. Oto kamień, na którym siadywałem, by patrzeć zdała na szczęśliwe miejsce twego pobytu; na tym pisałem list, który wzruszył twe serce; te ostre krzemienie służyły mi za rylec do wyrzynania imienia twojego; tutaj przechodziłem zamarznięty potok, by pochwycić jeden z twych listów, unoszony wichrem; tam poszedłem, by odczytać i tysiąckrotnie ucałować ostatni list do mnie napisany przez ciebie; oto brzeg, skąd okiem chciwem a ponurem mierzyłem głąb tych przepaści; nakoniec tutaj to przed moim smutnym odjazdem przyszedłem opłakiwać ciebie umierającą i przysiądz, że cię nie przeżyję. Kobieto zbyt stale kochana, o ty, dla której ja się zrodziłem, czyż trzeba było, bym się