Ani skry geniuszu we mnie nie zostaje!
Młody... przeżyłem siebie, straciłem me siły...
Lecz co za ogień wkradł się w moje żyły?
Że się cały gorzeć zdaję...
Jakże w oziębłej myśli, w dowcipie stępionym
Czująż się te poruszenia?
Te namiętności nagłe uderzenia?
Podlegaż człek tak szybko odmianom szalonym?
Ta niespokojność okrutna,
Która duszę moją trawi...
I ta nadzieja smutna,
Której umysł przyczyny sobie nie wystawi...
Bałem się, by w podziwieniu
Własnego mojego dzieła
Rozpacz mię jaka nie wzięła
O innych robót dalszem powodzeniu:
Schowałem je pod zasłonę
I ręce moje śmiały
Zakryć swój zaszczyt cały
I tę wdzięczną pamiątkę odłożyć na stronę?
Nic mi to nic pomogło przejrzenie subtelne,
Smutniejszy odtąd jestem, lecz nie mniej leniwy.
Lecz jak mi drogie jesteś dzieło nieśmiertelne,
Jak-em z tobą jest szczęśliwy!
Gdy mój dowcip darmo się będzie sposobił,
By co mnie godnego zrobił;
Wtenczas się pokażę światu,
I rzeknę: nieszczęście mi sławy nie odjęło,
Bo oto jest dawne dzieło
Pigmaliona warsztatu.
Ach, Galateo! kiedy smutną próbą
Nic wcale dla mnie nie będzie na świecie,
Ty mi zostaniesz przecie
I będę się cieszył tobą.