„Nie wstyd wam, Lokryjczycy, takiej rzeczy sprośnej,
Wam, coście dawniej świętej hołdowali cnocie?
Dziś wasze dziewki strojne w purpurze i złocie
Otwierają swe usta na śpiew wielce zdrożny.
A cóżeście zrobili z nauki pobożnéj
Święconego pasterza, który przez Atenę
Kształcony, prawom waszym taką nadał cenę?“
To rzekł i wyszedł. Na niej znać było zmieszanie,
Łzami jej czarne oczy zaszły niespodzianie.
Myśmy ją pocieszali, zaczem uśmiech miły
I pieśni i wesołość prędko jej wróciły.
A gdy się już z naszego oddalała grona,
Poszedł za nią Turyjczyk, dorodny jak ona;
Myślę, że poszli razem i że zapomnieli
Srogiego Pitagora i jego czcicieli.
Naszemu senatowi dzięki odzyskało
Niebo swoich mieszkańców;...
W urzędzie swoim zawieszony
Bóg...
Zasiadł znowu na wieczystym tronie.
Żyją jednak, a tylu mordowanych ofiar
Krzyk do Ciebie nie leci?
Któż to? Biedny poeta, o Boże stuleci,
Sam niewolny i wnet już żegnający ziemię,
Do pieśni swoich wiążąc skrzydła rozognione
Piorunu, który drzemie,
W obronie uciśnionej cnoty stając śmiały,
Przed piekieł trybunały
Wnosi skargę na sędziów tych bez czci i wiary,
Co na bóstw swych ołtarze
Setkami zabijają niewinne ofiary.
Pozwól mi żyć, a pozna ten motłoch nikczemny,
Co mogę, gdy się zżymam;
I nie skryją się w swej podłości ciemnéj.
(E. Porębowicz).
Oderwany od pnia swego,
Biedny listku, żółty, mały,
Dokąd dążysz? Nie wiem tego.
Burze drzewo połamały;
Drzewo było mi podporą;
Spadłem, dziś mię zmienne tchnienia