Dumny swojemi loty — w gwiazdziste lazury
Pierwszy wylata słowik, ten pieszczoch natury;
Jego głos fali, ziemi, chmurom — uroczyście
Zapowiada najmilszej mi godziny przyjście;
On bladym jarzębinom me przybycie wróży,
On o tem szepce rosą zlanym krzakom róży;
Dźwięczny herold — me imię wszędzie głosi pieniem;
Ptak w cieniu otwarł oczy iskrzące płomieniem;
Robak błyszczy; jak zorze śród Niebios bławatów,
On djamentowem czołem jest zorzą śród kwiatów
I walczy swą jasnością z jasnym meteorem,
Który, jak blada jutrznia, krąŻ3r nad jeziorem.
Rozpętana mą ręką ta gwiazda bagniska
Spada i przez powietrze świetlną linią błyska“.
„Gdzieście wy, dni niebiańskie, spokojnych dni biegu?
Gdym śród skromnych Aniołów szedł pierwszy w szeregu,
By na klęczkach nieść modły praw powadze starej,
I myślą nie wykraczał za granice wiary!
Wieczność stała przedemną, niby upojenie;
Kwiaty miałem w mych dłoniach, nad czołem promienie,
Uśmiechałem się, byłem... Może znałbym miłość!“
Sam kusiciel wpadł prawie w tych marzeń zawiłość;
Zapomniał swej ofiary, swej sztuki, — swobodniej
Serce jego na chwilę wytchnęło od zbrodni.
I tuląc czoło w dłonie sercem swojem całem,
Szeptał: „O, wy, łzy ludzkie, czemuż was nie znałem!“
Gdyby go wówczas mogła słyszeć dziewa święta,
Gdyby jej dłoń niebiańska śmiało wyciągnięta
Skruszonego, zmiękłego wzniosła do błękitu...
Kto wie? Czy dla zła wówczas nie byłby kres bytu?
Lecz ta — na zadumanem gdy ujrzała czole
Odbite konwulsyjne srogie serca bole,
Zdumiona wzniosła w Niebo źrenice ze drżeniem,
Zda się silniejszą, wsparta Niebios przypomnieniem,
Dwakroć wstrząsnęła skrzydły i cichemi skargi
Jęcząc, zaczarowane swe otwiera wargi;
Tak dziecię tonąc — trzciny chwyta się i kusi
Wydawać słabe krzyki, które fala dusi.
On widzi ją, iż blizka ujść mu w światła kraje.
Jak tygrys zbudzon z prochu skok szalony daje,
On odnajduje w sobie wzmożoną zaciętość,
Wiekuistą swojego ducha nieugiętość,
Ducha złego, któremu niewinność w ohydzie,
I płonie, że o mocy swej wątpił — o wstydzie!