I węże piorunowe, oślepiając oczy,
W krąg czół, nakształt ognistych wiły się warkoczy.
Wkrótce szczyt góry wyjrzał, ale bez Mojżesza.
Płakano go. — Ku ziemi obiecanej rzesza
Szła, a przed nią Jozue, blady, zadumany,
Bo już mężem wybranym był Pana nad Pany.
(Miriam).
Czy żal wam owych czasów, gdy na świat niebiosy
Zstępując, oddychały przez lud bogów wielki?
Kiedy Wenus Astarte, córka gorzkiej fali,
Otrząsała, dziewica, łzy swej rodzicielki
I światy użyźniała, — wyżymając włosy?
Czy żal wam owych czasów, gdy Nimfy namiętne,
Falujące, na słońcu, między wód kwiatami,
Drażniły lubieżnego śmiechu wybuchami
Faunów na trzcin pościeli tłumy obojętne?
Gdy źródła od Narcyza pocałunków drżały?
Gdy, z południa na północ, nad calem stworzeniem
Wieczystą sprawiedliwość niósł Alcyd wspaniały
Pod krwawiącem się, ze lwa krojonem odzieniem?
Gdy Sylwany, szyderce, w mszystej dębów korze,
Z gałęźmi się kołysząc za wiatrem, — schwytane.
Gwizdały w echu piosnki nuty zabłąkane?
Gdzie, aż do bólów ludzkich, wszystko było boże,
Gdzie ubóstwiał świat, co dziś zabija, zajadły,
Jeden tysiącom bogów nie bluźnil ateusz,
Kiedy był nieszczęśliwy tylko Prometeusz,
Ten brat starszy szatana, tak jak on upadły?
I kiedy dawne niebo, człowiek, ziemia — giną,
Gdy się kolebka świata stała wiekiem truny,
Gdy uragan północy nad Romy ruiną
Swej ponurej lawiny rozciągnął całuny.
Czy nie żal wam tych czasów, kiedy się urodził
Z barbarzyńskiego złoty wiek, obfitszy, nowy?
Kiedy Łazarz i stary wiek z grobu wychodził
I z głowy odmłodzonej strząsł kamień grobowy?