Kto powie, kto zgadnie, tak jest czy inaczéj?
I jaki nam mędrzec punkt zgonu oznaczy?
„Tu koniec!“ na pewno zawoła?!
Kto zgadnie, czy w trupie, co znika pod ziemią,
Pierwiastki żywotne ukryte nie drzemią,
By wskrzesnąć za chwilkę, ot potem?
I słyszeć, mój Boże! — myśl sama przeraża —
Jak piasek na trumnę, z motyki grabarza
Z straszliwym upada łoskotem?
I sercem, co może śni jeszcze, co marzy
O jakiejś za grobem przedrogiej mu twarzy,
Rodziców, dziecięcia lub żony;
I sercem, co ku nim miłośnie się zrywa,
Jak grudka za grudką do kopca przybywa —
Przez kiru przeczuwać opony?
(J. S. Chamiec).
Cudowny klown, wierzajcie mi,
Ja ufam sam, że przyszłe dni,
Których wciąż drgają widnokręgi,
Z tą raną w boku ujrzą go —
Miał ulubione twarzy tło
W żółte, zielone, krwawe pręgi.
Po Madagaskar gdzieś aż het
Dobiegło imię jego wnet,
Bo według zasad (to nie bajki!)
Po coraz mniejszych próbie kół,
Jakby trudności żądzę czuł,
Przez okrąg wreszcie skakał fajki.
Ciężkości praw nie musiał znać,
Nie wiedząc sam, wleźć mógłby snadź,
Na Jakóbowej szczyt drabiny.
Gdy światła nań padł złoty słup,
Purpurą błyskał jego czub
Jak żar przez pieca lśni szczeliny.
Do wysokości wzlatał tych,
Że innych skoczków witał śmiéch.
Gdy próżno wciąż prężyli siły.
Zniechęcał ich, tracili hart,
Mruczeli gniewnie: „Chyba czart!
Żywem mu srebrem drgają żyły“.
Lud cały mu oklaski bił,
Lecz on, dobywszy nowych sił,
Do skoku sprężył się w połowie,
I — komu? co? któż wiedzieć mógł? —
Ten linoskoków król i bóg
Cóś cicho szeptał w obcej mowie.
On trampolinie mówił swej:
„O sceno ma, dziś dać mi chciej
Swą inspiracyę fantastyczną!
Przyrządzie, co wzruszeniom drżysz
Gdy rozpęd biorę, mocniej wzwyż
Pchnij mię potęgą elastyczną!