który wróży blizki zgon Kloryndy; wyjawia jej nawet tajemnicę jej pochodzenia od rodziców chrześcijańskich. Ale napróżno! Klorynda w towarzystwie Arganta uskutecznia wycieczkę i podpala wieżę, ale w odwrocie przed pogonią krzyżowców spóźnia się i zastaje bramę zamkniętą.
A skoro swój gniew i serce zażarte
W chrześcijańskiej krwi w on czas zaprawiła,
Widząc, że bramy i miasto zawarte,
Po wielkiej części o sobie zwątpiła.
Ale nadzieją płochą myśli wsparte
Prędko na nowy fortel obróciła:
Za jednego się z ich wojska udała
I między nie się nieznana wmieszała.
Potem jako wilk, co stado rozbije,
Dopadłszy lasu, prędko z oczu ginie,
Idzie ukradkiem i łatwo się kryje
W nocy i w onej wielkiej mieszaninie.
Lecz Tankredowi przecię się nie skryje;
Ten widział, kiedy w onejże godzinie
Ardeliota przed bramą zabiła,
I pilnował jej, gdzie się obróciła.
Mniema, że to mąż jaki doświadczony,
Nie myśląc, aby białą płcią być miała;
Chce się z nią spatrzyć, a ta z jednej strony
Odbiegłszy, w miasto drugą bramą chciała.
I niż jej Tankred dognał zapędzony,
Na chrzęst się jego zbroje obejrzała.
Co, prawi, niesiesz? On jej na to powie:
I śmierć i wojnę. Ona zaś odpowie:
„Jeśli chcesz śmierci i ta cię nacieszy,
Damci ją wnetże. Wtem stanęła w kroku.
On, widząc, że był nieprzyjaciel pieszy,
Zarazem z siodła w prędkim wypadł skoku.
Tak zbywszy konia, do niej się pośpieszy,
I oboje szli po miecze do boku
I tak się zwarli, jako srodzy bycy
Przy swej się lubej bodą jałowicy.
Jasnego słońca godne to czynienie
Wasze tam było, o rycerze wzięci;
A ty, o nocy, coś na nie swe cienie
I płaszcz z zawistnej kładła niepamięci,
Dopuść mi, proszę, i daj pozwolenie,
Aby mem piórem byli z niej wyjęci.
Niechaj trwa wiecznie sława ich dzielności
I niech się święci pamięć twej ciemności.
Nie dybią na się, ani się składają,
Nic im szermierskie sztuki nie pomogą:
Pełne li razy, skąpe li być mają,
W cieniu i w gniewie rozeznać nie mogą.