Dziadek. Dokąd idziecie? — Dokąd idziecie? — Zostawiły mię samego, samego, samego!
(Miriam).
Podczas gdy ty, chwilowo zagoiwszy rany,
Wesoło pędzić będziesz dni jasne, łaskawsze,
Ja pójdę sam, unosząc w duszy skołatanéj
Pierwszej mojej miłości zwłoki coraz krwawsze.
Lecz jako ów rozbitek, miotan przez orkany,
Rzuca krzyk w niebo głuche, od gromów jaskrawsze,
Zanim zniknie w pomroce nocy niezbadanej, —
Gdy ty mówisz mi: nigdy! jeszcze wołam: zawsze!
Ja tak kocham, i chociaż odchodzę bez żali,
Choć nic już z mego serca w twego nie drga fali,
Nie zgasi w mej świątyni ognia burza sroga:
Zwieje popiół, a płomień roznieci znów jasny!
— Ponieważ mi stworzyłaś duszę w duszy własnej,
Usta nasze na ustach spotkają się Boga.
Zmrok jesienny ma ciszę solenną kościoła;
Tuż pod księżycem, Wenus, we mgle kadzidelnéj,
Błyska, jak przed monstrancyą płomyk nieśmiertelny;
Coś wielkiego, słodkiego coś kona dokoła.
Drzewa, podobne mnichom u zwłok czuwającym,
Mrąc same, rzężą psalmy ledwie dosłyszalne;
Chude ich pnie się wznoszą, jak ręce błagalne,
Liście bez szmeru lecą, jak łzy, deszczem drżącym.