Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/290

Ta strona została przepisana.
—   286   —

Boli, gdy topór w dumny dąb
Uderza z hukiem w lesie,
Smutno, gdy siekier ostrych zgrzyt
W przestworza echo niesie.
Becz biada tej najgorszej z gwiazd,
Co ziemię kirem kryje
1 bezlitośnie w ludzki las
Toporem śmierci bije.

Dzieci! podajcie wody kruż
Z pod skaty, gdzie jej źródło,
Chcę, by w tym trunku świeżym znów
Cierpienie me ochłódło.
Mam pełno iskier w oku mem,
Mózg żal i rozpacz gniecie,
Gdy wspomnę drogą moją brać
Poległą w życia kwiecie!

Kobuz — pastuszek dął w swój flet,
A my u Kalafatu,
Na trawie „hory" wiedli pląs
Wśród bomby i granatu!
Nagle kartacza odłam wpadł,
(Do piekła taką sprawę!)
Z rozbitą czaszką Kobuz legł
I popsuł nam zabawę.

Przez srogi Dunaj we trzy dni
Przeszliśmy w drugą stronę,
Gdzie pod przeklętą Plewną tam
Namioty rozłożone.
Przed nami wprost reduty wał,
Grywicy groźne mury,
Co patrzą na nas, niby smok,
Gdy chowa w tył pazury.

Lecz chytrzy, jako dziki zwierz,
Zasadzki znamy snadnie,
Więc naprzód, chyłkiem, myśląc wciąż,
Jak w szpony nam popadnie.
I my i Turczyn ołów śle,
Powietrze drży przed prochem,
Jak gdy gołębie pełna dłoń
Obrzuca zdala grochem.

Wyje i trzeszczy tysiąc paszcz
I ryje ziemię z hukiem,
Jak wicher, bomby niosą wtór
Ponurym swym pomrukiem.
Turczyn, jak niedźwiedź, ukrył się,
Nie wylazł ze swej jamy!
On w żywe ciało sypał strzał,
Gdy my na mur strzelamy.

Cintesz, co artyleryę znał,
To chłopak był przebiegły,
Gdy strzelił do tych mrówczych gniazd,
Już Turków głowy legły.
Wtem z fortu pędzi jedna z kul,
Mala — jak groch się zdało!
Trafiła! — Trupem Cintesz legł,
W uścisku trzymał działo.

Gdy czarna noc pokryła świat,
Dan z Bradem stal na warcie;
Jak w piekle jasno było w krąg,
Szrapnele grzmią zażarcie.
Znaleźli ich, gdy nastał świt,
Ściętych od jataganów;
Lecz wkoło trupów cały stos
Poległych muzułmanów.

Biedni! stoczyli dzielny bój
Z przeważną pogan chmarą,
A nawet śmierć nie mogła ich
Rozłączyć z bronią starą.
Ha! cóż? Zmalała naszych garść
I wielkie w niej upusty,
Nas tylko pięciu zuchów już
I sierżant — ten jest szósty.

I przyszedł szturmu srogi dzień,
Co krwawą zemstę strzyma,
Zdawać się mogło — każdy człek
Urasta dziś w olbrzyma.
A wtedy sierżant, smoczy syn,
„O! dzieci" — ku nam woła,
„Dopóki pięciu, oprócz mnie,
„Marsz! naprzód! w górę czoła!“

Więc po trzy krzyże każdy wzbił,
Amen! Bóg wspiera butę
I w pełnym biegu każdy szedł
Tę Turków brać redutę.
Hura! ach jakże naprzód wciąż
Waleczne dążą syny!
Gdzie fosy i gdzie groźny wał,
Tam nasze są drabiny.