Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/317

Ta strona została przepisana.
—   313   —

Koryolan.  Ty?
Meneniusz.  Tak-że słowo, dane matce, chowasz?
Kominiusz.  Zważ tylko proszę —
Koryolan.  Na nic już nie zważam!
Niechaj mię skażą na tarpejską skałę,
Odarcie skóry, powolną śmierć głodną,
Niech się jak wygnaniec wałęsam po ziemi,
Do tego stopnia nie spodlę się nigdy,
Bym jednem słowem żebrał o ich łaskę.
Nigdy, za wszystko, co dać w ich jest mocy,
Nigdy przed nimi duszy nie ukorzę,
Choćbym miał tylko powiedzieć: dzień dobry!
Sycyniusz.  Zważywszy zatem, że, ile był w stanie,
Przeciw ludowi zgubne spiski knował,
Wydrzeć mu pragnął władzę posiadaną;
Że dziś nakoniec wściekłość swą wyzionął
Nie tylko w sędziów swoich obecności,
Lecz przeciw świętej sędziów tych osobie:
W imieniu ludu, my, jego trybuni,
Na wywołanie skazujem go z miasta.
A gdy się kiedy skazany banita
Przekroczyć bramy zuchwale odważy,
Z tarpejskiej skały niech będzie strącony.
W imieniu ludu niechaj tak więc będzie!
Obywatele.  Niechaj tak będzie! Precz z nim! Precz z banitą!
Jest wywołany, i niechaj tak będzie!
Kominiusz.  Moi panowie, moi przyjaciele...
Sycyniusz.  Wyrok już zapadł — nie ma posłuchania.
Kominiusz.  Słuchajcie chwilę. I jam był konsulem,
Noszę na sobie znaki szabli wrogów
I ja ojczyzny mojej szczęście kocham
Z głębszem uczuciem i świętszą miłością,
Niż moje życie, żony mej i dzieci;
Jeśli więc mówisz —
Sycyniusz.  Wiemy, co chcesz mówić.
Brutus.  Nie pora mówić; już jest wywołany,
Jak nieprzyjaciel ludu i ojczyzny.
Niech więc tak będzie!
Obywatele.  Tak, tak, niech tak będzie
Koryolan.   Ha, sforo kundli, której mi oddechy
Tak nienawistne, jak bagien wyziewy!
O waszą miłość mniej dbam, niż o ścierwo,
Co swą zgnilizną zatruwa powietrze.
Nie wy mnie, ja was teraz banituję;
Zostańcie tutaj w waszej nieprawości!
Drżyjcie jak listek na każdą wieść głuchą!
Na każdy powiew piór nieprzyjacielskich
Blednijcie z strachu! Zachowajcie władzę