Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/318

Ta strona została przepisana.
—   314   —

Banitowania tych, co was bronili,
Aż głupstwo wasze, zdolne to pojmować
Tylko, co czuje, w waszem odurzeniu,
Przeciw wam samym wściekłość swą obróci,
Na łup was wyda, nędznych niewolników,
Sąsiadom, co was bez wojny pobiją!
Z pogardy dla was opuszczam to miasto.
Jest świat gdzieindziej...


Koryolan udaje się do wodza Wolsków Aufidyusza i łatwo skłania go do wyprawy na Rzym. Zwycięski był jego pochód; trwoga straszna zapanowała w rodzinnem jego mieście. Napróżno przyjaciele jego Kominiusz i Meneniusz błagali go o powstrzymanie napadu. Wreszcie matka wraz z żoną Koryolana Wirgilią i jego synkiem oraz poważaną przezeń matroną Waleryą udają się do obozu Wolsków, ażeby ubłagać obrażonego w swej dumie bohatera. W duszy Koryolana zachodzi straszna walka pomiędzy czcią i miłością dla matki, a pragnieniem zemsty i obowiązkiem dotrzymania obietnicy danej Aufidyuszowi.


Koryolan.  Lecz precz uczucie! Precz z mojego serca
Wszystkie natury i prawa i względy!
Zakamieniałość niechaj cnotą będzie!
Próżne pokłony; — te gołębie oczy (żony Wirgilii),
Których spojrzenie bogów nawet samych
Zdolneby skłonić do krzywoprzysięstwa!
Mięknie mi serce — nie z twardszej ja gliny,
Niż inni ludzie byłem ulepiony.
Ach, matka moja chyli się przede mną,
Jakby się Olimp kłaniał kretowisku,
Z pokorną prośbą, i synek mój mały
Tak błagające ku mnie zwraca oko,
Że mi natura woła: „nie odmawiaj!“
Nie, niech na gruzach Rzymu Wolski orzą,
Italię zryją; nie będę gąsięciem,
Nie będę słuchał rozkazów natury,
Będę, jak gdybym sam stwórcą był moim,
Nie znał rodzeństwa.
Wirgilia.  Panie mój i mężu!
Koryolan.  Inne to oczy niż te, com znał w Rzymie.
Wirgilia.  Tak myślisz, bo tak wielkie w nas przemiany
Smutek porobił.
Koryolan.  Na me zawstydzenie,
Jak głupi aktor roli-m swej zapomniał.
O, droga! przebacz memu okrucieństwu,
Nie mów mi tylko: „ty przebacz Rzymowi!“
O, daj mi, daj mi pocałunek długi,
Jak me wygnanie, słodki jak ma zemsta!
Świadkiem mi niebios zazdrosna królowa (Junona),
Że to całunek, którym z sobą zabrał
I na mych ustach dziewiczo zachował.
Lecz, ach, szczebiocząc z tobą, zapominam,
Żem nie pozdrowił najgodniejszej matki! (Klęka).