Tam czegoś dokażemy, możem ją spustoszyć,
Możem słabych mieszkańców wypędzić, rozproszyć,
Możem, jako mocniejsi, w nasze ująć szpony,
Albo uwieść, do swojej przemówić ich strony.
Gniewny, że układ jego poszedł tak opacznie,
Bóg własne swoje dzieło prześladować zacznie.
Zemsta nasza nie będzie zemstą pospolitą,
Zmieszamy jogo radość, klęsk naszych niesytą;
Jego zmartwienie jaką w nas pociechę wznieci,
Kiedy to nowe dzieło, gdy te lubo dzieci,
Wśród nas wygnane, będą kląć swoją istotę
I początek, i dawcy nieszczęsną szczodrotę.
Weżcież więc na uwagę, czy lepiej to sprawić,
Czyli w piekle osiadłszy, nowe państwo stawić?“
Idzie Szatan, na końcu zbliża się do raju,
Piękna równina wpośród zielonego gaju
Pysznej góry zajęła wierzchołek wyniosły;
Na spadzistościach dzikie gęstwiny wyrosły,
Które do niej przystępu zabraniają wcale.
Wśród krzewin różne drzewa wznoszą się wspaniałe:
Sosny, palmy i buki i cedry i klony,
Przyjacielskiemi z sobą złączone ramiony,
Wystawują dla oka widowisko śliczne;
A podnosząc stopniami wierzchy niebotyczne,
I nowo cienie z góry rzucając na cienie,
Czynią amfiteatru wspaniałe wejrzenie.
Najwyższy rząd tam wierzchy swoje wyprowadza,
Gdzio płot zielony, nakształt muru, raj ogradza.
Lecz się w górę nienadto podnosi wysoko,
Żeby ojca naszego, kiedy zechce, oko
Mogło widzieć wygodnie bez żadnej przeszkody
I blizkie okolice i dalsze zagrody.
W środku drzewa, płodami dziwnemi ładowne,
Razem noszą owoce i kwiaty szmelcowne.
W nich słońce chętniej swoje wyobraża wzory,
Aniżeli w obłoku w pogodne wieczory,
Albo w luku wilgotnym, kiedy ziemia mdleje,
A Bóg ją względny rosą niebieską poleje.
Takieto miejsce, takie na niem drzewa rosną.
Woń powietrza równa się z balsamiczną wiosną:
Oddech jego słodyczą niewymowną poi,
Obudzą w sercu radość, smutek i żal koi;