Im tylko znany i dla ich pojęcia
Wystarczający, i ta sielankowa
Naiwność, z której ludzie - by się śmiali,
Co jej nie znają albo znać przestali.
Dla nich świat cały, bo to były dzieci;
Dziećmi im było zostać do ostatka.
Nic już to w dusznej społecznej zamieci
Wypełniać sceny realnego światka;
Lecz jak istoty dwie, żyjące w kwieci
Puchu, sylfida z kochankiem, co z kwiatka
Lecą na kwiatek — było żyć przez wieczność,
Nie znając, co to smutków jest konieczność.
Księżyc się zmieniał, a oni ci sami
Wiecznie czerpali słodycz z życia kruży,
Nigdy gorzkiemi niezaprawną łzami...
A nie była to rozkosz, która nuży,
Bo mieli bujne dusze i zmysłami
Nieskrępowane. Użycie, co burzy
Miłość tak skoro, im się przemieniło
W nektar, podwójną wzmacniający siłą.
(Edward Porębowicz).
Manfred (sam). Gwiazdy w całej świetności. Księżyc nad szczytami
Gór śnieżno-jasnych. O, jak pięknie! Dotąd jeszcze
Tak mi błogo z naturą. Mnie znajomszeni było
Ciemne nocy oblicze, niżli twarz człowieka,
Jam w jej cieniu gwiaździstym, w jej mrocznej, samotnej
Swobodzie wyuczył się tajemniczej mowy
Świata innego. Pomnę, jak w młodości latach,
Kiedym był na podróżach — w takiej właśnie nocy
Stałem wpośród potężnych Kolizeum murów,
Celnych, świętych ostatków wszechmocnego Rzymu.
Drzewa, co wzdłuż złamanych rozrosły się łuków,
Ciemno się kołysały w błękitnej północy:
Przez szczeliny rozwalin przeglądały gwiazdy.
Strzegący pies zdaleka z poza Tybru szczekał.