Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/366

Ta strona została przepisana.
—   362   —

Duch.  Nieprzeparta istoto! tenże to jest z ciebie
Czarnoksiężnik, co przez świat niewidzialny krocząc,
Chciał się z nami porównać? Któżby to był mniemał,
Że ty życie tak kochasz, ty, to samo życie,
Źródło twoich niedoli!
Manfred.  Kłamiesz, zdradna jędzo!
Wiem, że życia ostatnią już żyję godzinę,
I nie chciałbym o jedną przedłużyć je chwilę.
Nie przeciw śmierci walczę, ale przeciw tobie
I tym duchom tu wkoło. Nie w skutku układów
Z tłuszczą twoją nabyłem tej potężnej władzy,
Lecz przez wyższą naukę, łamanie się z ciałem,
Śmiałość, nocne czuwania, moc duszy, zgłębianie
Mądrości dawnych mężów (kiedy na tej ziemi
Ludzie i duchy jeszcze przebywały razem,
A wyście bez przewagi były). - Ja na własnej
Stoję tu mocy. Przeczę więc waszej. Szydzę z was.
Odtrącam. Gardzę wami.
Duch.  Twoje mnogie zbrodnie
Uczyniły cię moim.
Manfred.  A tobie co do nich?
Więc do zbrodni karania innych trzeba zbrodni,
Zbrodni większych zbrodniarzy? Precz do twego piekła!
Czuję w duszy, — nademną żadnej nie masz władzy.
I zbyt dobrze wiem o tem, że mnie nie posiądziesz.
Com spełnił, to spełnione. Noszę ja tu w sobie
Męczarnię, której twoje zwiększyćby nie mogły.
Duch, jako nieśmiertelny, sam sobie odpłatą
Tak złych, jak dobrych myśli — sam źródłem, sam końcem
Złego, sam sobie miejscem, sam czasem. Jego zmysł
Wewnętrzny, z śmiertelności wyzwolon, nie wciąga
W siebie barwy znikomych i zewnętrznych rzeczy.
Dręczą ducha męczarnie lub też radość poi,
Podług wnętrznej wartości, jaką uzna w sobie.
Nie! nigdyś mnie nie kusił i skusić nie mogłoś!
Nie byłem twą igraszką i łupem nie będę.
Sam własnym burzycielem byłem tu dotychczas,
Sam nim będę na wieczność. Precz, pobito duchy!
Jest na mnie ręka śmierci, lecz nie wasza ręka. (Demony nikną).
Opat.  Niestety, jakżeś blady usta twe zbielały.
Pierś się wznosi i oddech tak ciężko pracuje.
Głos twój w gardle chrzypiący. Podnieś myśl do Boga,
Módl się choćby i w myśli — lecz tak nie umieraj.
Manfred.  Przeszło. Wzrok mój oćmiony już cię nie rozezna
I wszystko zda się płynnem okrążać mię kołom.
Ziemia rośnie podemną. Bądź zdrów. Daj mi rękę.
Opat.  Zimno, zimno, niestety, już serca dosięga.
Jedną tylko modlitwę! — Jakże ci jest. powiedz!