Żar pocałunków, aż znowu zapłoną —
Gwarzyć będziemy, póki naszym tonom
Taka melodya myśli nie wypłynie,
Której nie oddać językiem; co ginie,
Zamiera w słowie, lecz znów życiem błyska
W takich spojrzeniach, których strzała wciska
W serce się nieme i w pieśń je nastraja,
W pieśń choć bez dźwięku. Niech nasz duch się spaja,
Niech się ze sobą nasza pieśń połączy;
Usta — wymowa choć bez słów z nich sączy —
Niech przyćmią duszę, co wśród nich się pali;
Ten oto strumień tajemniczej fali,
Co z ducha krynic najskrytszych wytryska —
Z najgłębszych głębin żywota — niech błyska
Przeczystej żądzy pozłotą, jak w zorzy
Górskie potoki... I w jedno się złoży
To nasze życie; pod dwóch ciał odzieniem —
Czemu dwóch? — jednym my duchem, pragnieniem
Będziemy jednem w dwóch sercach, co zmienne
Rosły i rosną, aż jako płomienne
Dwa meteory, tak długo krążące,
Póki nie zleją się — dwa serca drżące
Zetkną się z sobą, złączą i przemienią,
I, wiecznie płonąc, nigdy się płomieniom
Strawić nie dadzą. I w duszy my własnéj
Znajdziemy pokarm, jak ten płomień jasny
Zbyt nieskalanych, nazbyt świętych zniczy,
By czerpać strawę ze zwykłej zdobyczy —
Zniczy, co w górę k’ niebieskim krainom
Blaskiem strzelają, lecz nigdy nie giną.
W dwóch wolach jednem będziemy dążeniem,
I jedną wolą, otuloną cieniem
Dwóch dusz, i jednym będziemy żywotem
I jednem piekłom, jednem niebem złotem,
Unicestwieniem jednem, o! i jedną
Nieśmiertelnością!....
(Jan Kasprowicz).
Na skrzydłach niosę
I otrząsam rosę,
Budząc tłum pączków uroczy,
Śpiące gromadki
Na piersiach swej matki,
Co wkoło słońca się toczy.
Świeże ulewy
Na spragnione krzewy
Przynoszę z morza lub rzeki;
Dostarczam cieniu
Listkom, co w znużeniu
Wśród dziennej spoczęły spieki.