Ja owijam słońce
W wstęgi gorejące,
Księżyc — w przepaski tęcz sine;
Wulkany się mroczą,
Gwiazdy drżą, migoczą,
Gdy ja swój sztandar rozwinę.
Z lądu na ląd śmiele
Pomostem się ścielę
Przez mórz wzburzone obszary;
Nie puszczam promieni
Przez mój dach w przestrzeni
Oparty o gór filary.
Tryumfalna brama,
Co powstaje sama
Na me zwycięskie przybycie,
Gdy z burzą i gromem
Kroczę nad poziomem —
To tęczy barwne odbicie.
Słońca glob ognisty
Tka jej wzór przejrzysty
I luk świetlany napina,
Podczas gdy zroszona,
Łzy strząsając z tona,
Śmiać się znów ziemia poczyna.
Duchy wód i ziemi
Rodzicami memi,
Piastunką — przestrzeń powietrzna;
Przenikam w obiegu
Tkań morza i brzegu,
Wciąż zmienna, a jednak wieczna.
Choć z deszczową rosą
Wiatry mnie rozniosą
I w górze istnieć przestanę; —
Choć słońca promienie
Błękitów sklepienie
Bez skaz utkają świetlane;
Ja z swego pogrzebu
Wzlatuję ku niebu
Z jaskini deszczów ukrytéj;
Jak duch z grobu łona,
Nowo-narodzona
Przesłaniam znowu błękity.
Podróżnik, wracający z starożytnej ziemi,
Rzekł do mnie: Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy
Wśród puszczy bez tułowia. W pobliżu za niemi
Tonie w piasku strzaskana twarz. Jej wzrok szyderczy.
Zacięte usta, wyraz zimnego rozkazu
Świadczą: iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu
Odtworzył skryte żądze, co choć w poniewierce
Przetrwały rękę mistrza i mocarza serce.
A na podstawie napis dochował się cało:
„Ja jestem Ozymandyas, król królów. Mocarze!
„Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą
„Gińcie z rozpaczy!“ Więcej nic już nie zostało...
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże
I piaski, bielejące w pustyni obszarze.
(A. Asnyk)
Jesteśmy, jako chmury, co owiną
Miesięczne blaski.... błyszczą, drżą i pędzą,