Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/443

Ta strona została przepisana.
—   439   —
zaginąć? Przecież jesteśmy! Zniknąć, to znowu słowo! czcze, próżne słowo, bez czucia dla mego serca. — Umrzeć, Karolino! być zagrzebanym w zimnej ziemi w tak ciasnym, tak ciemnym grobie! Miałem przyjaciółkę, która była wszystkiem dla mojej słabej jeszcze młodości; umarła, odprowadzałem jej ciało, stałem nad grobem, jak trumnę spuszczali, jak pod nią linę na dół toczyli i w górę wyciągali, jak potem pierwszą garść ziemi puszczono, jak smutne wieko głuchy odgłos wydało, głuchy, cichszy i coraz cichszy, aż się nakoniec wszystko zakryło. Rzuciłem się obok grobu, wstrząśniony, cierpiący, bolejący aż w głębi serca, ale nie wiedziałem, co mi się działo, co się ze mną dziać będzie. Umrzeć, grób — nie rozumiem tych słów!
O daruj mi, daruj! wczoraj miała to być ostatnia chwila życia mojego. O aniele! po raz pierwszy, tak, po raz pierwszy, przejęło mię w głębi to najgorętsze uczucie: kocha mię, kocha! Jeszcze żarzy się na moich ustach ten święty ogień, nowa, gorąca rozkosz jest w mojem sercu. — Daruj mi, daruj!
Ach! ja wiedziałem, że ty mnie kochasz, widziałem to w pierwszem, pełnem duszy spojrzeniu, przy pierwszym uścisku ręki; a przecież, gdym odszedł, gdy Alberta przy tobie widziałem, znowu mię rozpacz i wątpliwość szarpała.
Przypominasz sobie te kwiatki, któreś mi posłała, gdyś mi w tem nieszczęsnem towarzystwie ani słowa powiedzie, ani ręki podać nie mogła. O, ja pół nocy przed niemi klęczałem, one mi były oznaką, twojej miłości. Ale te wrażenia przeszły, jako uczucie łaski Boga powoli znowu z duszy wiernego ustępuje, która mu z całą niebieską dobrocią w znakach widzialnych podaną była.
Wszystko to przemija, ale żadna wieczność nie zgasi tego pełnego życia, które wczoraj z ust twoich ssałem, które w sobie czuję; ona mię kocha! Ta ręka ją objęła, te usta drżały na jej ustach. Ona jest moją; moją jesteś, tak, Karolino, na wieki!...
I cóż to ma być, że Albert jest twoim mężem? Mężem! — Toby więc było na tym święcie grzechem, że cię kocham, że cię chciałem z rąk jego do moich wyrwać? To jest grzechem? Dobrze, sam się ukarzę; ach! czułem całą rozkosz tego grzechu; wyssałem siłę i życie do mojego serca; od tej chwili moją jesteś, tak, moją, Karolino. Idę naprzód do mojego ojca, do twego ojca. Przed nim się użalę, on mię pocieszy, aż ty przyjdziesz, wylecę naprzeciw ciebie, obejmę cię, zostanę przy tobie, przed obliczem Nieskończonego w wiecznem uściśnieniu.
Ja cię nie zwodzę, nie marzę: lin bliżej grobu, tem jaśniej widzę. Będziemy żyć, będziemy się widzieć. Będę widział twą matkę, będę jej szukał, znajdę ją, ach i przed nią całe serce wywnętrzę. Przed twoją matką, twoim obrazem“.
(Kazimierz Brodziński).