Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/475

Ta strona została przepisana.
—   471   —

U przyrody wisząc łona
Rozkosz piją wszystkie twory;
Złość i dobroć upojona
W jej kwieciste pędzą tory.
Pocałunek dała z winem,
W klęskach wierność przyjaciela,
I w rozkoszy — cherubinem
Czerw radosny w niebo strzela.


Chór.

Upadacie miliony?
Świecie, k’ Stwórcy rwiesz się lotem?
Szukaj go za gwiazd namiotem
Tam być muszą jego trony.

Radość dźwignią jest i duchem
W przyrodzenia wiecznym szyki
Radość toczy koła ruchem
W wielkim świata godzinniku.
Wywołuje z ziarna kwiaty,
W głębiach nieba słońca budzi,
Po przestrzeniach pędzi światy
Niedościgłe szkłami ludzi.


Chór.

Jak przez nieba pyszne koło
Pędzą różne światów wiry.
Jak do zwycięstw bohatery,
Bracia! drogą w lot wysoko.

Z płomiennego prawd ogniska
Rzuca mędrcom uśmiech błogi
I na strome cnót urwiska
Cierpiącego wiedzie drogi.
Na słonecznej górze wiary
Święta jej chorągiew wionie,
Przez rozpękłych grobów szpary
Widać ją w aniołów gronie.


Chór.

Na świat lepszy cierpcie młodzi!
Znoście trudy, miliony!
Tam nad gwiazdy wyniesiony
Wielki Bóg was wynagrodzi.

Czem ci się odwdzięczyć, bóstwo?
Pięknie jest się równać z bogi.
Pójdź więc, smutku i ubóstwo,
Z wesołymi dziel czas błogi!
Zawiść, zemsta niech przepadną.
Wrogom mir i przebaczenie!
Niech się Izą nie dręczą żadną,
Z zgryzot wytchnie ich sumienie.
(K. Brzozowski).


Ideały.

Ty mnie odbiegasz, wieku złoty,
Z drużyną fantazyjnych mar?
Wesela moje i tęsknoty,
Niby rozwiewny nikną gwar!
Zdradziecko tak, nieubłaganie,
Mkniesz, wieku miody, kędyś w dal..
Och! na bezbrzeżnym oceanie
Mkniesz tam, za prądem wiecznych fal.

Pogodne owe słońca zmierzchły,
Co ozłacały drogę w świat;
A ideały się rozpierzchły,
Którem hodował tyle lat.
W nic się rozwiewa ufność miła
W lube rojenia mego snu,
Och! rzeczywistość zniweczyła,
Co pięknem, boskiem było tu.

Jako w objęciu tani namiętnem,
Snycerz płonącą wtulił skroń
W posągu swym, aż głośnem tętnem
Lodowy marmur odbrzmiał doń:
Z takiem uczuciom Piginaliona,
Piastując w łonie wieszczy szał,
Objąłem ongi świat w ramiona
A tchnął — i z martwych do mnie wstał.

I dzieląc, dzieląc pełnię życia,
Niemowa on zaszeptał w słuch,
Zrozumiał serca mego bicia,
Odcałowywał jako druh,
Aż pieśń powstała w niebogłosy!
Drzewo tam, kwiecie, strumień z gór.
Bezdusznych nawet głazów stosy,
Odwtórowały raźno w chór.

I ciasne łono w cudzie drgnęło,
Jakoby wszechświat pod niem stękł:
I stań się! wcielać się poczęło
O! w czyn i w słowo, w kształt i w dźwięk!