Czy to ją zimne wiatry chmurnej nocy zniosą,
Czy ją poranku jasna strąci dłoń:
Zawsze kwiat pokrzepiony tą rzeźwiącą rosą
Wznosi ku słońcu odmłodzoną skroń!
Ale łza, którą oko mężczyzny wylewa,
To balsam drogi, wschodnich krajów łup,
Który tajnie zamknięty gdzieś aż w głębi drzewa,
Spływa, lecz rzadko, u cedrowych stóp.
O, musisz wierzchnią korę przecinać umyślnie,
Sięgać żelazem w samą wnętrza rdzeń —
A wtenczas sok szlachetny kroplami wytryśnie,
Czysty jak złoto i jasny jak dzień!
Wkrótce zdrój ten wysycha — a drzewo rozkwita
I w sile życia długo może trwać —
Niejedną wiosnę liściem zielonym powita,
Lecz cięcie, ranę wiecznie na niem znać!
O! pomyśl czasem, dziewczę, o tej drzewa bliźnie,
O rannym cedrze śród Libanu skał;
O! pomyśl, pomyśl, dziewczę, i o tym mężczyźnie,
Który przed tobą świeżo we łzach stał.
(Konstanty Gaszyński).
Lew jest królem na pustyni, chce on państwo swe obiegnąć,
Wtedy kroczy do laguny, by w wysokiej trzcinie legnąć.
Gdzie gazelle i żyrafy wodę piją co wieczora,
Tam się czai, — drżącym liściem szumi nad nim sykomora.
Późnym zmrokiem, kiedy światło z Hotentotów chat wybłyska,
Gdy na szczytach gór zachodnich słońca przygasną ogniska,
Kiedy drzewa pochowają w sobie cienie swe olbrzymie,
Kiedy w krzakach antylopa, a przy zdroju gnu zadrzémie: —
Patrz! jak wtedy przez pustynię stąpa żyrafa wspaniale,
By ją z kurzu opłókały mętne trzęsawiska fale,
A pragnąca gdy przebiegnie nagie Karaów obszary,
Klęcząc wciąga długą szyją męty z napełnionej czary.
Nagle drgnęło coś w sitowiu, — z dzikim rykiem lew-czatowiec,
Na jej ślizki grzbiet wyskoczył; patrzcie! — co to za wierzchowiec!
Czy z was który w życiu całem posiadł piękniejsze czapraki,
Nad tę lśniącą sierść żyrafy, którą dosiadł jeździec taki?