Matka. Czego się tak wstydzisz? — dlaczegoś nigdy opowiedzieć tego nie chciała? Miły Boże, czyż dla nas, waszych rodziców, może być radość większa nad tę pewność, że dzieci ich są szczęśliwe?
Halberstadt. Pomysł mamy doskonały! Usiądźmy i słuchajmy!
(Siadają. Laura chce odejść). Siądź, Lolu, przy mamie — wszakże
musimy patrzeć na ciebie, kiedy mąż twój opowiadać będzie.
Matka. Lecz nic nie opuszczaj, synu! Zacznij od pierwszej
oznaki miłości, od jej uśmiechu dla ciebie...
Aksel. Opowiem wszystko sumiennie, tak jak było rzeczywiście.
Laura (zrywając się). Ależ mężu!...
Aksel. Bo opowieść moja będzie dalszym ciągiem listów twoich, Lauro.
Matka. Które ci zaszczyt przynoszą, moje dziecię! Siadajźe
więc spokojnie i poprawiaj go, gdyby o czem zapomniał.
Aksel. Wiecie, dobrzy rodzice, że z początku nie było bardzo dobrze....
Halberstadt. No, no — pomiń początek.
Aksel. Skoro Laura tu już przybyła, zrozumiałem odrazu, jak
dalece byłem dla niej niesprawiedliwy. Drżała, gdym się do niej
zbliżył, później zaś nie drżała już wcale, była obojętną. Zrazu spokorniałem, jak każdy, który jest pewien swej siły po odniesionem zwycięstwie — lecz potem przeląkłem się, bo okazałem za dużo siły. Więc jąłem się Jakóbowego trudu, pragnąc w siedmiu leciech odzyskać to, co utraciłem w jednej chwilce. Ten dom oto urządziłem dla niej — to, co w nim się znajduje, dla niej być miało. Pracując po nocach, wysilając się nad miarę, zdobyłem te sprzęty sztuka po sztuce, bo nie chciałem, iżby jej tu było obco, smutno, chłodno, ale miło, lubo i znajomo. Zrozumiała mnie i wnet wiosenne ptaszki zaczęły świergotać około mego domu, a jakkolwiek uciekała jeszcze, gdym się do niej zbliżał, jednak czułem już jej obecność w moim pokoju, przy mojej pracowni, wszędzie i z tysiąca drobiazgów.
Laura (zawstydzona). Nie — tak nie było!
Aksel. Nie wierzcie jej! Laura obdarzona kochającem sercem...
z bojaźni onieśmielała, lecz dobrym swym skłonnościom i mej pokornej miłości oprzeć się nie mogła. Kiedym czuwał w swoim pokoju, pracując dla niej, ona czuwała u siebie — przynajmniej często kroki jej słyszałem; a kiedym z utrudzającej podróży późno w noc wracał, biegła naprzeciw mnie... nie dlatego, żeby nie poczuwała się do wdzięczności, lecz że nie chciała na jasnym dniu okazywać mi swego przebaczenia. (Laura powstaje).
Halberstadt. Albożeście się nie pogodzili zaraz?
Aksel. Nie odrazu.
Matka (pocichu). O tem Laura zamilczała.
Aksel. Bo kochająo was, nie chciała zasmucać. Lecz milczenie
jej wskazało już, że na mnie czeka. Wkrótce przekonała się, że nie byłem tak zły, przeciwnie widziała, że jeżelim zgrzeszył, to z miłości, a ponieważ sama jest jej pełna, zbliżała się więc do mnie zwolna, ale z tajoną radością — z tęsknotą... Było to popołudniu...
Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/536
Ta strona została przepisana.
— 532 —