Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/599

Ta strona została przepisana.
—   595   —

niedzieli chodzę do kościoła. Ty zaś... o! znam cię dobrze, kiedy zaczniesz o stworzeniu świata dowodzić, to aż włosy na głowie powstają.
Lapkin. Ja to sam doszedłem własnym swoim rozumem.
Horodniczy. No, no, Bóg to wie najlepiej. Jeżeli w jednej materyi mamy zbyt wiele rozumu, to w drugiej mniej, jakby go zupełnie nie było. Zresztą, ja tak tylko nadmieniłem o sądzie powiatowym; to kącik spokojny, sam Bóg się nim opiekuje i chyba tylko przypadkiem ktoś do niego zajrzy. Ale tobie, panie Chłopow, jako inspektorowi szkoły należy się zatrudnić; a mianowicie co do twoich profesorów. Bez wątpienia, są to ludzie uczeni, pobierali nauki po różnych kolegiach, jednakże ich sposób postępowania przy wykładaniu lekcyj jest nader dziwaczny. Jeden z nich, naprzykład, ten z wydatnemi policzkami... nie pamiętam jego nazwiska, gdy stanie na swojej katedrze, nic może się obejść bez grymasów... oto tak... (robi grymas). A potem ręką z pod wielkiego halsztuka zaczyna gładzić swoją brodę. Wreszcie, gdy on studentowi taką twarz pokaże, to jeszcze nic, może to w końcu tak potrzeba, o tem ja sądzić nie mogę; jednakże sam powiedz, jeżeli on zrobi podobną minę przed wizytującym, to będzie bardzo źle. Pan rewizor lub ktokolwiek na jego miejscu może to wziąć za naigrawanie się i Bóg wie, co z tego wyniknie.
Chłopow. Ach, mój Boże, ja głowę tracę.
Horodniczy. Powinienem także nadmienić tu i o profesorze historyi. Jest to głowa nie dla proporcyi, człowiek pełen wiadomości; ale cóż, kiedy wykłada je z takim ogniem i entuzyazmem, że zapomina o samym sobie. Byłem raz obecny na jego lekcyi... dopóki mówił o Asyryjczykach i Babilończykach, to jakośkolwiek szło, ale jak zaczął rozprawiać o Aleksandrze Macedońskim, nie mogę wyrazić, co się z nim zrobiło. Wyskoczył z swojej katedry, chwycił za krzesło i z całej siły uderzył niem o podłogę. Prawda, że Aleksander Macedoński był to sławny bohater, ale na cóż łamać krzesła? Przez to naraża się skarb na stratę.
Chłopow. Tak, on ma wiele ognia, jest nieco za gorący; mówiłem mu to nieraz. Prawdziwie, nie wiem, co z nim robić?
Horodniczy. Już to tak idzie na świecie, że człowiek rozumny jest albo pijakiem, albo twarz tak szkaradnie wykrzywia, że każdego przestraszy.
Chłopow. O, to prawdziwy kłopot!
Horodniczy. Nic to, że kłopot, ale co gorsza, że nie wiadomo, w której stronie miasta mam czekać na niego, kiedy i w jakim czasie? To przeklęte incognito bardzo mnie niepokoi. Wpadnie, jak z procy, zajrzy: „Ha! wy tu, gołąbeczki! — powie — a który z was jest sędzią?“ — „Lapkin-Tiapkin“... „O! przywołać do mnie Lapkina! — A kto jest inspektorem szpitala?" — „Ziemlanika“. — „A! zawołać Ziemlanikę!“ — Otóż to jest, czego ja się lękam.

Polski przekład »Rewizora« wyszedł najprzód w Wilnie w r. 1846 przez J. Chełmikowskiego, potem bezimiennie w »Bibliotece Mrówki“ (tom 184, 185).