Strona:Obraz literatury powszechnej tom II.djvu/609

Ta strona została przepisana.
—   605   —

Gdzie zdala od ziemskich trosk marnych i płonnych
Świegotał lub karmił skrzydlaty rój swój.
Każdego wieczora złociły jej czoło
Ostatnie promienie, niknące wśród gór,
A kiedy wschód słońca witała wesoło
Swym szmerem, to ptasi wtórował jej chór.
Lecz wówczas, gdy wszyscy na sosny wspaniałość
Patrzali z wyrazem szacunku i czci,
Jak gdyby chcąc dowieść wszech rzeczy niestałość,
Starego olbrzyma dosięgną! los zły.
Raz nagle gwałtowna zerwała się burza,
Gdy ziemię całunem okryła już noc,
I wicher ód stoków bałkańskich podnóża
Wiejący, w niezwykłą uzbroił się moc.
W momencie tym, pełnym piękności i grozy,
Błyskawic snop w górze migotał jak wąż,
A echem ponurem jęczały wąwozy,
Wśród których huk gromów rozlegał się wciąż.
Gdy sosna, jak zawsze, odważnie i śmiało
Ze wściekłym orkanem toczyła dziś bój,
Z korzeniem wyrwane olbrzymie jej ciało
Runęło, druzgocąc zielony grzbiet swój.
Jak rycerz niezłomny, walczący z wrogami,
Co w sposób zdradziecki odemścić się chcą,
Znużony, wybladły, pokryty ranami,
Nad hańbę sromotną przekłada śmierć swą;
Więc walczy do końca, krwią znacząc swe ślady,
A wreszcie upada, podcięty jak kłos,
Ażeby nie przeżyć porażki lub zdrady,
Lecz śmiercią rycerską okupić swój los.
Tak sosna, uczuwszy, że koniec się zbliżał,
Nie chciała się złamać, lub ugiąć swój grzbiet,
Lecz aby zwycięstwem jej wróg nie poniżał,
Z godnością żywota przecięła nić wnet.
Już padła!... O jakże szlachetnie i smutnie
Wygląda pień stary, leżący jak trup,
Co wczoraj złym wichrom urągał okrutnie,
A dzisiaj dla siebie już znaleść miał grób.
Lecz jako zwycięzca bez dumy i złości
Na zwłoki swych wrogów, zbroczone ich krwią,
Spogląda oczyma pełnemi litości,
Zdradzając tem smutek, a nawet cześć swą;
Tak nagle huragan uciszył też gwary,
Gdy sosny istnieniu położył już kres,
I z niemym szacunkiem dla swojej ofiary
Ustąpił wnet miejsca dla westchnień i łez.
(Tytus Sopodźko).