Że jutro w tem miejscu, o tejże godzinie
Tysiące rycerzy w strumieniach krwi zginie.
Od Duny szerokiej na lewo, na prawo
Niepróżno tłum ludów mknie z wróżbą tą krwawą.
Ze wschodu, z zachodu różnego narodu
Gromada nadpływa, jak wilki w dni głodu.
Napełnij się dzisiaj falami, o rzeko,
Bo jutro twym, nurtem krew pójdzie daleko
I łzy szerokiemi zapełnią cię ściegi,
Bo matki zapłaczą nad wód twoich brzegi.
Lecz rzeka falami nie huczy w powodzi,
Spokojnieby można przepłynąć ją w łodzi,
A Makryn, Rzymianin, ze Sasem Dytrychem
Ucztują na drugiem wybrzeżu, na cichem.
„Podnieśmy puhary! Niech pije, kto łaknie!
Nie bójmy się Hunnów, bo czółen im braknie!“
I krążą puhary i Szazhalom dzikim
Szeroko, daleko rozbrzmiewa okrzykiem.
Na trzeci dzień Hunny nabrali znów ducha,
Jak morze, co wichrem szalonym wybucha,
I zadął w róg złoty u stopni kurhana
Bendegus, szlachetny syn Tordy, kapłana.
Wiatr wschodni podnosił do góry wspaniale
Chorągiew, co dotąd spadała niedbale,
I godło ich — orzeł, wzniesiony zuchwale,
Na zachód, na zachód, na zachód mknie stale.
W pobliżu Tamoku gród Zezimor leży.
Tam Makryn się chował śród trzcin u wybrzeży.
I huńskich wojaków nań spada nawała,
A z góry spadali, jak spada z niej skała.
I słońce południa ściemniły obłoki,
Od zgrozy promienie zapadły się w mroki —
I słońce zrzuciło swe blaski promienne,
Spojrzawszy na krwawe te boje plemienne.
I jasną dolinę pokryły wnet mroki,
I znikli wojacy w ciemności głębokiéj,
I bój był straszliwy w ciemności tej piekle,
A każdy z rycerzy krwi żądzą wrzał wściekle.
Lecz Bóg chciał, że w groźnej rozprawie tych bojów
Zwycięstwo do huńskich przeniosło się wojów.
I rzeka z gór spływa krwią ludzką gorąca
I wrogów w czerwienie mogilne swe wtrąca.