Wikary. Miałem gościa.
Rektor. Po cóż przyszedł?...
Wikary. Prosił o pożyczenie parasola, więc mu dałem.
Rektor. A który?...
Wikary. Ten nowiutki.
Rektor. Co za szaleństwo! Jakże można oddawać komu deszczochron jeszcze prawie całkiem nieużywany! Nie mogłeś wymówić się od tej pożyczki?
Wikary.A toż jak?
Rektor.Trzeba było powiedzieć w ten sposób: Prośba pana zaszczyt mi przynosi. Ale na nieszczęście parę dni temu na placu, gdzie to się schodzą cztery drogi, rektora spotkał tak silny prąd wiatru, że deszczochron rozleciał się całkiem: żebra w jednę stronę, skóra w drugą. Teraz właśnie owe żebra i skóra związane tylko przez środek, wiszą u sufitu. Bardzo mi przykro, że nie mogę uczynić zadość prośbie pana. Trzeba było powiedzieć coś w tym rodzaju
Wikary.Prośba pana robi mi zaszczyt, ale na nieszczęście, parę dni temu na placu, gdzie się schodzą cztery drogi, rektora spotkał tak silny prąd wiatru, że koń rozleciał się całkiem: żebra w jedną stronę, skóra w drugą. Teraz właśnie owe żebra i skóra, związano tylko przez środek, wiszą u sufitu. Bardzo mi przykro, że nie mogę usłużyć panu.
Parafianin 2. Ależ ja proszę o konia!...
Wikary. No, tak, o konia!...
Parafianin 2 To szczególne!... Do widzenia!..
Wikary.Dziękuję za pamięć, do widzenia.
Wikary. Był drugi parafianin.
Rektor. I po co?
Wikary. Pożyczyć konia.
Rektor. I pożyczyłeś?
Wikary. Albo ja głupi?... Powiedziałem mu, jak rektor kazał.
Rektor. A cóż ja kazałem?...
Wikary. A no, że pod siłą wiatru koń się rozleciał: żebra w jednę stronę, skóra w drugą.
Rektor. Czyś oszalał?... a toż wtedy była mowa o deszczochronie — trzebaż było znaleźć inną wymówkę.
Wikary. Ba, jakąż?
Rektor. Mogłeś np. powiedzieć w ten sposób: Niedawno temu przypędzony z pastwiska, tak się rozbrykał, że nogę sobie wywichnął, i dziś, okryty słomą, leży biedak w rogu stajni... Trzeba było coś powiedzieć w tym guście.